sobota, 15 lutego 2014

Chapter Four: “Passion and dreams have one thing in common - both are associated with dreams."

Rozdział Czwarty: „Pasja i sny mają jedną wspólną cechę – oba są związane z marzeniami.”
~*~
Kiedy się czegoś pragnie, wtedy cały wszechświat sprzysięga się, byśmy mogli spełnić nasze marzenie.
~ Paulo Coelho
 „Alchemik”
_________________

        Ciche sapnięcia i jęki, wydobywające się z gardła Madeleine, przerywały ciszę panującą w jej tymczasowym pokoju. Dziewczyna przewracała się nerwowo z boku na bok i wędrowała nieświadomie po całym łóżku. Jej powieki zacisnęły się na tyle, na ile mogły, a dłonie ściskały kołdrę. Knykcie w dłoniach pobielały, a na całym ciele pojawił się lepki pot, spowodowany wysiłkiem. Jej włoski na karku skleiły się, a włosy rozsypały po poduszkach. Po policzkach Madie nieustannie spływała duża ilość łez. Śniły jej się szczęśliwe wspomnienia, których już nigdy nie dane jej było przeżyć. Stały się koszmarem, z którym nie była w stanie walczyć.

         Ciemnowłosa czternastolatka siedziała na kanapie w salonie i wraz z rodzicami oglądała komedię familijną, którą udało im się znaleźć na przypadkowym kanale telewizyjnym. Dziewczyna śmiała się głośno i uśmiechała się szeroko, jednak nie z powodu beznadziejnie nakręconego filmu. Rodzice co chwilę rozśmieszali ją i siebie nawzajem. Wygłupom nie było końca. Madeleine nie mogła chcieć nic więcej do szczęścia. Przynajmniej w tamtym, dość krótkim momencie.

       Jednak szczęśliwe chwile mijają znacznie szybciej niż byśmy tego pragnęli. Mama czternastolatki podniosła się z kanapy i rzucając za sobą szybkie 'za chwilę', opuściła pomieszczenie. Madie, nie chcąc przerywać zabawy, zaczęła dźgać ojca po żebrach, co ze względu na jego łaskotki, sprawiało jej ogromną przyjemność. Śmiała się głośno, kiedy mężczyzna przyszpilił ją swoim ciałem do kanapy i odwdzięczył się tym samym, nie zwracając większej uwagi na małe piąstki, które okładały go po całym ciele. Wszystko to trwało nawet, kiedy mama dziewczyny wróciła i usiadła obok. Jednak coś było nie tak, jak jeszcze kilka minut wcześniej.

       Kobieta miała chwiejny krok, nie mogła utrzymać równowagi. Głowę spuściła, wzrokiem uważnie śledząc podłogę. Ojciec szatynki od razu zrozumiał, o co chodzi. Kazał jej natychmiast wyjść i zamknąć się w swoim pokoju. Madeleine wiedziała, co zaraz nastąpi. Zbyt dużo razy musiała się z tym zmierzyć w przeszłości. Zacisnęła drobne dłonie w pięści, walcząc ze łzami i udała się w kierunku wskazanym przez tatę. Drzwi pozostawiła otwarte i usiadła na podłodze, skulając się w kłębek. Chciała słyszeć każde słowo, jakie padnie, kiedy rodzice znów będą się kłócić. Czuła się, jakby wszystkie wulgaryzmy i wyzwiska padały pod jej adresem, a przecież tak naprawdę nie była niczemu winna.

      Madeleine krzyknęła głośno, kiedy w jej głowie echem odbiły się słowa, wyrzucane przez małżeństwo. Każde jedno wyzwisko, każdy jeden atak wywiercał jej dziurę w pamięci i sprawiał, że miękkie serce pękało od nowa. Rzuciła się w pościeli, a do jej twarzy przykleiło się jeszcze więcej włosów. Chciała się obudzić, po prostu otworzyć oczy i przesiedzieć resztę nocy na oknie. Albo wymknąć się z domu i pójść na długi, kilkugodzinny spacer. Niestety, pierwszy koszmar był dopiero początkiem ciężkiej nocy, jaką przed sobą miała.

     Dwa miesiące później siedziała już na jednym z plastikowych krzesełek w korytarzu sądowym. Za dużymi, drewnianymi drzwiami odbywała się rozprawa rozwodowa jej rodziców. Psycholog, zajmująca miejsce obok niej, nie pozwoliła dziewczynie zeznawać. Madeleine nawet nie chciała. Chociaż była tak młoda, czuła się emocjonalnym wrakiem człowieka. Nie odczuwała już żadnych uczuć. W jej wnętrzu pozostawała niesamowita pustka, której już nikt ani nic najprawdopodobniej nigdy więcej miał nie wypełnić.

      Kiedy drzwi się otworzyły Madeleine nie mogła się powstrzymać i chciała podbiec do matki, która wyszła jako pierwsza. Już miała rzucać się w jej ramiona, ale w ostatnim momencie poczuła, jak ktoś łapie ją w pasie. Zaczęła się wyrywać, szarpać i piszczeć, po jej policzkach poleciały pierwsze, a potem kolejne łzy, ale to nic nie dawało. Żelazny uścisk kogoś z tyłu nie pozwalał dziewczynie nawet zbliżyć się do płaczącej matki. Kobieta spuściła głowę i pomachała swojej córce po czym odwróciła się niechętnie i udała w stronę wyjścia. Z ust Madi wypływały coraz głośniejsze błagania o pomoc, o to, żeby jej ukochana mama odwróciła się i zabrała ją z tego okropnego miejsca, żeby razem z tatą wrócili do domu, włączyli bzdurny film i oglądali go, nie zastanawiając się nad niczym, ale jej wysiłki były były zupełnie daremne. W pewnym momencie w jej czekoladowych oczach pojawiły się czarne plamy, przysłaniające świat. Usłyszała tylko wołanie jej imienia z oddali, a później nie widziała nic. Zemdlała.

          Przebywając  nieustannie we śnie nie zauważyła, jak do pomieszczenia wszedł rozeźlony blondyn. Jego pokój znajdował się za ścianą i słyszał każdy jeden pisk, krzyk, czy nawoływanie o pomoc. Nie obchodziło go to w tamtym momencie, że jego przyrodniej siostrze mogło się stać się coś złego. Miał zamiar  obudzić ją w jeden z najbrutalniejszych sposobów, jaki zna, żeby w końcu zamknęła się i dała mu normalnie spać.

          Jednak, kiedy otworzył drzwi i zobaczył, co dzieje się z ciemnowłosą dziewczyną, zamarł w pół kroku, a wszystkie myśli zniknęły z jego przerażonego umysłu. Prawie cała pościel została skopana na podłogę, blade ciało dziewczyny miotało się na wszystkie możliwe strony,wyginając pod różnymi, dziwnymi kątami, a z jej ust wydobywały się pojedyncze błagania, stłumione niemalże natychmiast przez kolejne krzyki. Nie wiedział, co ma zrobić. Musi zadzwonić po Liam 'a. Tak, on na pewno coś wymyśli. To jedyny rozsądny pomysł. Chłopak wyszedł szybko z pomieszczenia, żeby znaleźć swoją komórkę.

           Na początku nie wiedziała, gdzie jest. Znajome, aczkolwiek jednocześnie obce ściany wydawały się z niej drwić, kiedy siedziała na podłodze, cała zapłakana, w przepoconej piżamie i płakała jak przestraszone dziecko. Po dłuższym zastanowieniu i próbie opanowania swoich emocji, stwierdziła że to jej stare mieszkanie w Londynie, z którego wyprowadziła się z ojcem do Mullingar, do jego nowej partnerki. Na samą myśl o tym, jak szybko znalazł sobie zastępczynię za mamę wstrząsnął nią dreszcz obrzydzenia do niego. Tak, właśnie od tego czasu stała się niemiła, przestała dopuszczać do siebie ludzi i zamknęła w sobie. Nie potrafiła inaczej bronić się przed rzeczywistością, która z uporem maniaka przypominała jej o rozwodzie dwóch, najważniejszych osób w życiu.

         Zaintrygowana hałasem, który przerwał jej smętne rozmyślania, udała się w kierunku łazienki, z której one dochodziły. Nie wiedziała, czego ma się spodziewać - w końcu zawsze mogła trafić na jakiegoś seryjnego mordercę, albo gwałciciela. Spróbowała chwycić jakąś ciężką figurkę, stojącą w salonie. Jednak z przerażeniem stwierdziła, że jej dłoń przenika przez przedmiot. Pisnęła zdziwiona i sięgnęła po kryształowy wazon, stojący niedaleko telewizora. Kiedy to również nie przyniosło zamierzonego efektu, odskoczyła na bok, prosto na ścianę. Ku jeszcze większemu przerażeniu dziewczyny ona również nie stawiała jej żadnego oporu. Zaczęła machać przez nią rękami. Potrząsnęła po chwili głową, żeby jako taka świadomość do niej wróciła. Zapanowała nad sobą i wolnym krokiem zaczęła przemieszczać się po mieszkaniu.

      Udała się w kierunku łazienki i niepewnie "przeniknęła" przez drzwi, domyślając się, że nie będzie miała szans, kiedy spróbuje pociągnąć za klamkę. To, co zobaczyła wewnątrz pomieszczenia sprawiło, że łzy po raz kolejny tej nocy zapiekły ją w oczy. Jej mama leżała na podłodze, oczy miała zamknięte, a dookoła niej było pełno krwi. Madeleine zakryła usta dłonią. Kobieta nie żyła. Nawet nie musiała podejmować marnej próby w wyczuciu jej pulsu na szyi czy porozcinanych nadgarstkach.

     Poczuła uścisk na ramieniu. Pisnęła przerażona, odwracając się do tyłu. Nie mogła uwierzyć w to, co widzi. Za nią stała jej rodzicielka we własnej osobie; a może raczej we własnym duchu. Kobieta uśmiechała się do niej uspokajająco. Madi tak dobrze znała ten uśmiech, tęskniła za nim. Serce zaczęło mocniej łomotać w jej piersi.

- Wszystko, co tutaj widzisz jest prawdą - zaczęła spokojnie zjawa, czułym spojrzeniem wodząc po bladej s przerażenia twarzy córki. - Nie żyję. Pogrzeb odbył się całkiem niedawno. Zgaduję, że ojciec ci o tym nie powiedział - chociaż nie było to potrzebne, Davies pokręciła przecząco głową. - Jednak nie po to tutaj jesteś, w swoim koszmarze. Chciałam ci tylko powiedzieć, żebyś otworzyła się na ludzi, którzy naprawdę chcą ci pomóc. Może ci się to wydawać absurdalne, ale wszyscy ci, którzy cię teraz otaczają są dla ciebie jak rodzina. Przekonasz się o tym z czasem - aksamitny głos kobiety nieoczekiwanie zadziałał jak miód na jej popękane serce. - Mną się nie przejmuj, a twoja macocha jest naprawdę wspaniałą kobietą. Zaufaj jej dla mnie – po chwili obrazy zaczęły się rozmywać, a Madeleine poczuła się, jakby bardzo powoli zaczęła opadać w czarną, bezkresną odchłań, opatulającą jej ciało jak ciepły koc, chroniący przed zimnem.

      Dwójka chłopaków siedziała w pokoju Madeleine i przyglądała się jej z uwagą. Nic nie było w stanie wyrwać jej z głębokiego koszmaru. Kłamstwem byłoby stwierdzenie, że się nie martwią, ponieważ w takich sytuacjach jest to po prostu niemożliwe. Chcieli, żeby ta mordęga w końcu się skończyła, bo dziewczyna może długo tego nie wytrzymać. Już od kilku minut, kiedy przestała krzyczeć, tylko rzucała się na wszystkie strony, mieli wrażenie, że zaczyna powoli opadać z sił.

       Nagle szatynka z głośnym krzykiem poderwała się do pozycji siedzącej. Jej oczy były szeroko otwarte, a dłonie zaciśnięte na pościeli tak, że aż dziewczynie na powrót pobielały kostki. Zaczęła rozglądać się nerwowo dookoła, by po chwili spojrzeć na swoje dłonie, szybko odrywając je od prześcieradła. Dopiero wtedy zorientowała się, że ktoś się jej przygląda. Niewiele myśląc poderwała się z łóżka i pobiegła w kierunku łazienki, w ostatnim momencie zamykając wejście od środka. Słyszała, jak dobijają się do niej, ale zupełnie to zignorowała.

        Stanęła przy umywalce, na której oparła trzęsące się dłonie. Licząc w myślach do dziesięciu usiłowała uspokoić nierówny i urywany oddech. Łez, które żłobiły ścieżki w jej bladych policzkach, nawet nie starała się powstrzymywać; wiedziała, że i tak nic by to nie dało. Podniosłą po woli głowę do góry. Wyglądała żałośnie. Zapuchnięte oczy i skołtunione włosy w cale nie dodawały jej uroku, a nawet ujmowały go. Bez żadnych skrupułów mogła porównać się do czupiradła z niskobudżetowego horroru.

        Zacisnęła na chwilę powieki, ale był to duży błąd. Od razu zaczęły przewijać jej się przed oczami wszystkie obrazy z dzisiejszych koszmarów. Nie wytrzymała i zaczęła krzyczeć na całe gardło. Czuła, jak zaczyna ją boleć i słyszała coraz mocniejsze pukanie w drzwi. Jednak nie przestawała; musiała w jakiś sposób wyładować emocje. Czuła, że zaraz wybuchnie od środka, jeżeli nie zadziała w żaden sposób.

- Madeleine, bo wyważymy drzwi! – usłyszała głos. Nie wiedziała, czyj to, bo nie rozróżniała ich jeszcze aż tak dobrze. Ale to nie było ważne, ich ostrzeżenia się nie liczyły. Oni oboje zupełnie nic nie rozumieli.

       W końcu zapanowała cisza, przerywana tylko jej ciężkim oddechem. Nie z powodu groźby, tylko dlatego, że nie dawała już rady. To było za mało. Musiała jeszcze coś zrobić, bo wszystkie emocje rozerwą ją od środka. Jej wściekły wzrok znów padł na szkło, znajdujące się przed nią. Niewiele myśląc uderzyła prosto w lustro, które natychmiast roztrzaskała się z hukiem i opadło w kawałkach na kafelki. Madeleine pisnęła przerażona, kiedy kilka odłamków przebiło jej delikatną skórę na prawej dłoni. Jęknęła cicho, upadając na kolana. Łzy znów pociekły po jej policzkach, płynąc po starych śladach. Krew obficie spływała po jej nadgarstku, kapiąc na podłogę i tworząc na niej szkarłatne plamy, kontrastujące z bielą posadzki. Zupełnie tak jak w koszmarze - poszarpana skóra i czerwona ciecz, plamiąca wszystko dookoła. Pokręciła głową, szlochając głośno. To wszystko zaczynało dziać się naprawdę.

~*~

        Usłyszeli huk po drugiej stronie drzwi. Liam gestem ręki kazał swojemu przyjacielowi się odsunąć, po czym z całej siły uderzył barkiem w drewniany przedmiot. Ten jednak tylko ledwo drgnął. Zacisnął powieki, kiedy poczuł rwący ból w miejscu, gdzie zderzył się z twardą powierzchnią. Popatrzył na przerażonego Niall ‘a. Przyjaciel nie mógł mu pomóc, w końcu niedawno udało mu się wyleczyć złamaną rękę.

- Dzwoń po Malika, sam sobie z tymi drzwiami nie poradzę – zakomunikował. Blondyn tylko gorliwie pokiwał głową i trybie natychmiastowym udał się po swój telefon. Kilka kolejnych minut, przez które musieli czekać na Mulata dłużyła im się niemiłosiernie.

~*~

       Patrzyła na swoją krew, która niesamowicie ją w tym momencie zafascynowała. Wyglądała zupełnie jak ta, która wypływała z martwego ciała matki. Nie wiedziała, dlaczego, ale chciała zobaczyć jej jeszcze więcej. Kierowana dziwnym impulsem wzięła do ręki jeden z większych odłamków potłuczonego szkła i przejechała nim kilka razy po całym przedramieniu. Niemalże czuła, jak czerwona ciecz wypływa z niej i staje się jej coraz mniej. Zaczęła oddychać coraz ciężej. Czarne plamy przysłoniły jej widok. Miała wrażenie, że za moment zemdleje. Albo umrze.
         Usłyszała głośny huk. Drzwi do łazienki momentalnie się otworzyły, a ona niezauważenie odrzuciła kawałek szkła przed siebie. Albo sam wypadł z jej palców. Czuła jak zaczyna osuwać się na ziemię. Czy zniszczone lustro bardzo pokiereszuje jej zapłakaną twarz?

- Matko boska – jęknął przerażony Naill i od razu wyszedł. Madeleine domyśliła się, że idzie po apteczkę, żeby opatrzyć jej rękę. Jednak ona nie chciała, żeby krew przestała płynąć. Była taka niesamowita, kiedy opuszczała jej ciało. Nawet jeżeli powoli zaczynała przestawać to odczuwać. Oczami wyobraźni widziała siebie, jak leży na podłodze, a dookoła niej pojawia się coraz więcej krwi.

       Poczuła, jak czyjeś silne ręce podnoszą ją delikatnie do góry. Nie protestowała, ale i nie zamierzała współpracować. Jej wzrok był zupełnie pusty, a twarz wyprana z uczuć. Resztka świadomości podpowiadała, że ktoś, kto ją niesie schodzi ze schodów, a następnie kładzie na kanapie w salonie. Jeszcze nigdy nie czuła się tak dziwnie. Jakby na świecie nie istniały emocje; wyłącznie obojętność. Popatrzyła na Mulata, który obserwował jej zakrwawioną dłoń. Chciała wyrwać ją z jego uścisku, ale nie miała na to siły. Zamknęła oczy, nie chcąc widzieć już nic więcej.

- Co cie w ogóle podkusiło, żeby stłuc to cholerne lustro? – warknął Naill, kiedy jeden z trójki chłopaków opatrywał rany na rękach Madeleine. Zignorowała zarówno pytanie, jak i wściekłość, która buzowała w ciele blondyna. Nie miała wystarczająco dużo sił na kłócenie się z nim. Równomierne pulsowanie w skroniach zapowiadało przerażająco mocny ból głowy.

- Wiesz, że moja mama nie żyje – stwierdziła cicho, nawet na sekundę nie otwierając oczy, żeby popatrzeć na przyrodniego brata. Odpowiedziała jej głucha cisza. Zaśmiała się sarkastycznie, niemalże jak szaleniec, odchylając głowę do tyłu. Tak naprawdę nie wiedziała sama, co ją rozbawiło. Od tak, poczuła potrzebę okazania fałszywego szczęścia, a ona wszystkie swoje potrzeby zaspokaja. Czuła, jak siły powoli zaczynają wracać do jej ciała. Jakby to wszystko było zależne od krwawienia, które zostało zatamowane, a krew wznowiła krążenie.

      Kiedy opatrunek na dłoni został już założony jej śmiech uciął się w momencie, a na twarz wstąpił grymas wściekłości. Dlaczego wszyscy tak bardzo chcieli ukryć przed nią fakt śmierci jej najukochańszej matki. Poderwała się z kanapy i w dwóch zamaszystych krokach znalazła przy blondynie. Miała teraz zamiar pokazać mu, jak bardzo jest zła. Załapała go za koszulę, nie zważając na rwący ból pokaleczonej dłoni i przycisnęła do ściany. Zdziwiony nawet nie zdążył zaprotestować. Nie spodziewał się, że będzie miała na tyle siły. Zwłaszcza po tym, co nie tak dawno przeżyła.

- Czy wy wszyscy myślicie, że jak nie dowiem się od was, to już nikt mi tego nie powie?! – zaczęła, patrząc prosto w niebieskie oczy Niall‘a. Nie zamierzała teraz się oszczędzać. – Otóż wyobraźcie sobie, że jesteście wszyscy w wielkim błędzie! Chciałam również zakomunikować, że , uwaga tutaj niespodzianka, ja również mam uczucia! Zadziwiające, prawda?! – zakpiła, a na jej twarz wkroczył charakterystyczny dla niej uśmiech. – Wiesz co? Pieprze ciebie, pieprze ojca, pieprze twoją matkę! Możecie robić sobie, co chcecie, nawet być jedną wielką, szczęśliwą, kochającą się kurwa rodzinką! Ja nie biorę w tym udziału! Odpierdolcie się ode mnie! – wykrzyczała, co leżało jej na sercu, puściła koszulę chłopaka i udała się do swojego pokoju.

        Zatrzasnęła za sobą drzwi z myślą, że musi się stąd jak najszybciej wynieść. Wyjęła z, nierozpakowanej jeszcze torby, podarte na kolanach spodnie, biały T-shirt i czystą bieliznę. Udała się w kierunku łazienki i zamknęła od wewnątrz. Może tym razem nie wyciągnął jej stąd siłą. Zdjęła z dłoni opatrunek, nie zważając na to, że przed chwilą został założony i najpewniej z ręki dalej leci jej krew. Rozebrała się i wzięła szybki prysznic. Zignorowała pieczenie ran, kiedy rozprowadzała szampon po włosach. Teraz liczyło się tylko to, żeby jak najszybciej wyjść z tego domu.

      Ubrana w dżinsowe spodnie i białą koszulkę, z wysuszonymi włosami weszła z powrotem do pokoju.. Zabandażowała z powrotem całe przedramię. Założyła trampki i skórzaną kurtkę. Do jednej kieszeni wsadziła telefon, a do drugiej portfel z kartą do konta tatuśka. To jedyne, do czego jej się na razie przydał, chociaż i tak swoich pieniędzy po wyścigach miała więcej; ale nikt nie musiał tego wiedzieć. Zbiegła po schodach. W salonie nie było już dwóch poprzednich gostków, ale na białej kanapie siedział Louis i starał się pocieszyć blondyna. Kiedy zauważył, że mu się przygląda od razu poderwał się z miejsca i podszedł do szatynki.

      Gdy był na wyciągnięcie ręki odruchowo postawiła krok w tył. Nie ufała mu już tak bardzo, jak na początku. Nikomu z bandy tych popaprańców już nie ufała. Równie dobrze każdy z nich mógł wiedzieć, że jej mama nie żyje. Obrzuciła go badawczym spojrzeniem, a szczególnie szeroki uśmiech. Śmiał się z niej?

- Nie będę cię zatrzymywał, tylko zapisz sobie mój numer telefonu – powiedział, podnosząc ręce do góry, jakby chciał pokazać, że nie kłamie i jest niewinny. Uniosła wysoko brew i machnęła na niego lekceważąco ręką.

- A niby po co mi on? – warknęła, nie zważając na uprzejmość. Lou jednak w cale nie poczuł się urażony. Wiedział, w jakim stanie jest szatynka i nie zamierzał jeszcze bardziej jej drażnić.

- Tak na wszelki wypadek – wyszczerz na jego twarzy powiększyłby się dwukrotnie, ale było to anatomicznie niemożliwe. Madi podała mu niepewnie swoją Nokię Lumię i obserwowała, jak zręcznie skacze palcami po dotykowym ekranie. Wyrwała mu go nieuprzejmie z rąk, kiedy skończył i wymaszerowała z domu. Stanęła przy swoim motorze i rozejrzała się uważnie dookoła. Nikt na nią nie patrzył. Otworzyła schowek w motorze i wyjęła z niego paczkę papierosów. A miała rzucić. No cóż, właśnie na takie sytuacje ją zachowała.

      Przystawiła pudełko do ust i wyjęła jednego, po czym odpaliła go i zaciągnęła się dymem. Miała głęboko w poważaniu, czy popieprzony Boys Band jej braciszka na to patrzy. Nic im do tego, co robi. Oparła się o maszynę i po raz kolejny wciągnęła nikotynę do płuc. Tak, brakowało jej tego. Poczuła, jak ktoś szturcha ją w ramię. Odwróciła się niechętnie i zobaczyła Mulata, który był tutaj jakieś półtorej godziny wcześniej.

- Masz ognia? – zapytał, pokazując białego papierosa, trzymanego w dłoni. Popatrzyła na niego, podnosząc jedną brew najwyżej, jak to tylko możliwe, ale zrobiła to, o co poprosi; odpaliła mu fajkę. – Tak w ogóle jestem Zayn – powiedział, wyciągając w jej kierunku dłoń. Uścisnęła ją, po czym szybko odsunęła się od niego.

- Pewnie wiesz, ale mam na imię Madeleine – odparła. Odchyliła głowę do tyłu i wypuściła dym z płuc, rozkoszując się jego widokiem. – Tak na marginesie. Gadam z tobą normalnie tylko dlatego, że papierosy działają na mnie uspokajająco – mruknęła, trwając cały czas w takiej samej pozycji.

- Zdaję sobie z tego sprawę – zaśmiał się ciemnowłosy. Obserwował dokładnie, jak zgniata w palcach peta i wyrzuca go za siebie. Doskonale wiedział, że robi to dlatego, że znajduje się na terenie posiadłości Niall‘a.

       Nic nie mówiąc usiadła na motocyklu i odjechała w kierunku najbliższego supermarketu. Po drodze naszły ją przemyślenia. Nie lubiła tego, ale wiedziała, że nie pozbędzie się tych wszystkich myśli z głowy. Dzisiaj piętek; wyścigi. Nie miała zamiaru z nich rezygnować, a nawet potrzebowała tego, jak najszybciej. Zastanawiała się, czy aby nie wrócić do domu dopiero po ich zakończeniu. A może najlepiej, żeby tak wyglądał od teraz każdy jej dzień. Wstaje rano, wychodzi, wraca wieczorem. Nie, raczej nie ujdzie, bo za tydzień rozpoczęcie roku, a ona naprawdę chce skorzystać z tych studiów. Niech się na cokolwiek przyda jej wyjazd do tego więzienia. Ale z drugiej strony, kto powiedział, że będzie musiała wracać od razu po zakończeniu zajęć?

        Zaparkowała pod sklepem i weszła do środka, po drodze zdejmując kask z głowy. Od razu skierowała się do alejki ze zniczami. Wybrała jeden, czerwony, nieduży. Przecież nie liczy się rozmiar, tylko gest. Udała się od razu do kasy, nie chciała nic więcej. Pomyślała, że skoro ma nie daleko do cmentarza, to może się przejść. Tak też zrobiła. Po piętnastu minutach drogi błądziła między nagrobkami, szukając tego konkretnego. Mimo wszystko chciała, żeby to była nieprawda. Miała ochotę biec, ile sił w nogach, do swojego starego mieszkania, ale nie zrobiła tego. Stwierdziła, że najpierw przeszuka to miejsce, a dopiero później zacznie robić więcej.

        W pewnym momencie jej wzrok przyciągnął jeden, niewielki, czarny nagrobek. Podeszła do niego niepewnie. Kiedy tylko zobaczyła złoty napis, który układał się w imię i nazwisko zmarłej osoby zacisnęła równocześnie powieki oraz usta. Nie walczyła ze łzami, które po woli spływały po jej twarzy. Odpaliła świeczkę, którą trzymała w chłodnych, trzęsących się dłoniach i ostrożnie postawiła ją na marmurze. Nie zważając na to, że jest dość chłodno, a godzina szósta rano nie przynosi największych upałów nawet, jak na lato, usiadła przy pomniku i zaczęła jeździć palcami po napisie, który głosił: „Samantha Davies. Pokój jej duszy.”

- Dlaczego ja płaczę? – zapytała samą siebie, ocierając zaróżowione policzki palcami. Zupełnie przestawała rozumieć wszystkie swoje reakcje tamtego dnia.. Płakała, dawała się ponieść emocjom i pozwoliła, żeby nieznajomy chłopak dotykał jej twarzy. Ugh! Ten powrót do Londynu i banda popaprańców źle na nią działają. Powinna jak najszybciej coś wymyślić, żeby się od nich wynieść.

          A może to dlatego, że właśnie uświadomiła sobie, iż nigdy więcej nie zobaczy najukochańszej mamy. Co, jak co, ale kiedy jej rodzice byli jeszcze razem, to ona bardziej zwracała uwagę na własną córkę. Chwaliła, zagniła, kiedy było potrzeba, ale przede wszystkim bawiła się z Madi. Szatynka miała do niej pełne zaufanie, a ojciec nie mógł się poszczycić tym tytułem. Owszem, scena z koszmaru czasami się powtarzała - spędzali ze sobą wspólnie czas, jako niewielka rodzina, jednak takich momentów ze strony ojca zawsze jej brakowało. Świadomość, że już nigdy nie przytuli się do swojej rodzicielki skutkowała jeszcze większą ilością słonej wody na twarzy dziewczyny.

          Dopiero, kiedy zaczął kropić deszcz zdecydowała, że opuści cmentarz i pojedzie na chwilę do domu. Przy odrobinie szczęścia nikogo w nim nie będzie. Jeżeli prawda okaże się inna, co w jej przypadku jest bardzo możliwe, to po prostu zignoruje ich i pójdzie do siebie do pokoju. Dobiegła do motocykla, po czym wsiadła na niego i odjechała. Warunki nie były najlepsze na przejażdżkę. Z każdą chwilą deszcz padał coraz mocniej, a niebo zaczęły przecinać pojedyncze błyskawice. Madeleine modliła się w duchu, żeby do wyścigu w miarę się rozpogodziło. Wiedziała dobrze, że go nie odwołają, a jazda w deszczu jest potwornie niebezpieczna przy takich prędkościach. Mimo wszystko nie zrezygnuje. Może i w tym momencie zachowuje się, jak nieodpowiedzialna gówniara, ale wystartuje. 

Panie Boże, po tym wszystkim, jeżeli umrę chce trafić do nieba.

7 komentarzy:

  1. OMG *o* CUDO!!!
    Rozdział mi się bardzo podoba jak zawsze ^^
    Mam nadzieję, że CDN już niedługo ^.^
    ~Życzę duuużo weny

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozdział świetny ;)
    Lou się stara ;D
    Czekam na next!

    OdpowiedzUsuń
  3. Biedna Madi ;c
    Akcja jest mega ciekawa. ;D
    Liczę, że ciąg dalszy pojawi się niedługo! ;3

    OdpowiedzUsuń
  4. Kotku, pisze się "NIALL" a nie Naill :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Boże, ja tak pisałam całe opowiadanie od początku, prawda? -.-'
      Tutaj właśnie pojawia się moja wrodzona pierdołowatość ;x
      Przepraszam.

      Usuń
    2. Moja koleżanka też tak pisała, ale się oduczyła :) Opowiadanie masz bardzo interesujące :D Z niecierpliwością czekam na next'a ^^ + http://little-things-one-direction-love.blogspot.com/ Może Ci się spodoba.. :)

      Usuń
    3. Nie masz za co przepraszać, każdy popełnia błędy :)

      Usuń