niedziela, 25 stycznia 2015

Dodatek: A co było później...

         Louis westchnął zmęczony, opadając ciężko na fotel w swojej prywatnej garderobie. Około pięciu minut temu skończył się kolejny koncert jego zespołu i dopiero teraz mógł przestać się uśmiechać. Cała twarz bolała go od ciągłego rozciągania ust w grymasie szczęścia. Jedyne, czego w tym momencie pragnął najbardziej, to gorący prysznic i sen w wygodnym hotelowym łóżku. Nie chodzi o to, że nie był szczęśliwy. Po prostu przez cały czas brakowało mu tej jednej, najważniejszej osoby, jaką była drobna, niepozorna brunetka, która całkiem niedawno przestała być nastolatką. Mimowolnie i pomimo bólu, uśmiechnął się delikatnie na samo wspomnienie Madeleine. Chciałby móc się do niej przytulić; schować głowę w zagłębieniu jej szyi i przyciągnąć do siebie – schować się za nią przed całym światem. Oddałby wszystko za chociaż kilka minut jej bliskości.

Zrezygnowany pokręcił głową, chcąc wyrzucić z niej niepotrzebne myśli. Jeszcze chwila i rozpłacze się jak małe dziecko, które nie dostało lizaka. Czuł się fatalnie i nawet nie mógł iść na piwo, bo zaraz dorwałyby go hieny z gazet plotkarskich, a ostatnią rzeczą, jaka sprawiłaby mu przyjemność było użeranie się z nimi wszystkimi. Właśnie dlatego postanowił jedynie przebrać się w jakieś czyste, nieprzepocone ciuchy i przespać samotnie kolejną noc.

~*~

- Dalej Madi, bo on zaraz znów wróci do pokoju hotelowego, użalać się nad samym sobą! – blondyn wbiegł do niewielkiego pokoju, gdzie znajdowała się jego młodsza, przyrodnia siostra, siedząca w dość sporych rozmiarów kartonie i trójka przyjaciół.

- Spokojnie, Niall. Powiedzieliśmy ochroniarzom, żeby w razie czego go nie wypuszczali, bo mamy dla niego niespodziankę – Liam przewróciła oczami, krzyżując ręce na wysokości klatki piersiowej. On również cieszył się, że w końcu poprawią humor piątemu z nich, ale był zdecydowanie mniej podniecony tym wszystkim niż jasnowłosy.

- Poza tym ja dalej nie wiem, czy chcę, żebyście zamknęli mnie w kartonowym pudle i obwiązali dookoła papierem ozdobnym. Przecież zawsze możecie zapomnieć zrobić mi otwory do oddychania – mruknęła Davies, podciągając kolana pod brodę i owijając nogi na wysokości piszczeli. Tak strasznie chciała zobaczyć już Louisa, ale One Direction jak zawsze musi wszystko utrudniać do czegoś wręcz niemożliwego do wykonania.

- Zawsze możemy wyjąć cię z pudła i tylko obwinąć – fuknął blondyn, krzyżując ręce na piersi i odwracając się tyłem do wszystkich. Szatynka przewróciła oczami, doskonale wiedząc, że Horan właśnie się obraził. Jednak jakoś nie za bardzo ją to obeszło.

- Dobra, Madeleine. Im szybciej zaczniemy, tym szybciej będziecie mogli pieprzyć się z Tommo, więc z łaski swojej, pochyl się do przodu, albo połóż, żebyśmy mogli zamknąć to cholerstwo – mruknął Zayn, podnosząc się z krzesła.

         Madi, nie mając nic więcej do powiedzenia i chcąc świętego spokoju, bez słowa sprzeciwu ułożyła się wygodnie w kartonie i zamknęła oczy. Miała cichą nadzieję, że chłopaki przynajmniej postarają się być delikatni w tym, co będą robić. I tak ma już wystarczająco dużo siniaków na ciele, żeby teraz robić sobie kolejne.

~*~

- Louis! – krzyknął głośno Harry, wpadając do garderoby swojego najlepszego przyjaciela. Szatyn westchnął ciężko, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że skoro Styles postanowił do niego przyjść, to nie ma co liczyć na to, że szybko odpocznie. Przybrał na twarzy sztuczny uśmiech i odwrócił się do niego przodem.

- Co jest, chłopaki? – zapytał, zauważając w wejściu również całą resztę przyjaciół. Podniósł wysoko brew, kiedy dostrzegł ogromne pudło, przewiązane kolorową wstążką i zapakowane w papier ozdobny. – Co to jest?

- Nie wiem. Najprawdopodobniej fanki zrobiły ci prezent, bo jest podpisany twoim imieniem – rzucił luźno Liam, stawiając pakunek na samym środku pomieszczenia. Szatyn natychmiast zerwał się z miejsca i zaczął uważnie przyglądać podarunkowi z każdej strony.

- No dalej, Lou. Otwieraj! – krzyknął Niall, ale jego szeroki uśmiech zaraz został zastąp przez grymas bólu, ponieważ któryś z chłopaków mocno kopnął go w łydkę, chcąc doprowadzić go do porządku, ponieważ on sam najwyraźniej nie zauważył, że zaraz zniszczy niespodziankę. Najwyraźniej zrozumiał tę, dość mało delikatną aluzję, ponieważ nie odezwał się nawet słowem.

- Spokojnie, Ni. Jeżeli tylko chcesz, to możesz mi pomóc w rozpakowaniu – wzruszył ramionami, przyglądając się szczerze rozbawiony jasnowłosemu. Zdziwił się, kiedy on energicznie zaczął potrząsać głową po poziomej linii. Jednak kierowany ciekawością podszedł do podarunku i zaczął zdzierać z niego papier.

         Kiedy otwierał pudło, Madeleine natychmiast podskoczyła i z szerokim uśmiechem rzuciła się w ramiona swojego chłopaka. Na początku zupełnie nie rozumiał, co się dzieje i jedynie instynktownie przyciągnął ją do siebie. Jednak, kiedy tylko zaciągnął się zapachem jej perfum natychmiast zrozumiał, kogo trzyma w ramionach, a w głowie pojawiła mu się jedna, jedyna myśl – nigdy więcej jej nie wypuszczać i trzymać ją od teraz przy sobie.

sobota, 17 maja 2014

Epilogue: „Now is my time to be happy.”

Dwa lata później,
Londyn, 31.05.2016 roku
            Radość, jaką została przepełniona została każda komórka w ciele Madeleine była wręcz nie do opisania. Od samego rana czekała na ten moment. Za kilka minut miał rozpocząć się, pierwszy od czasu wypadku, nielegalny wyścig szatynki. Uśmiech, zakryty przez wizjer kasku, wydawał się powiększać z każdą chwilą. Motyle w brzuchu dwudziestojednolatki nie przestawały tańczyć, a adrenalina zaczęła krążyć w żyłach mniej więcej godzinę temu. Już nie pamięta, kiedy aż tak cieszyła się na jakiś wyścig.
            Przez ostatnie dwa lata zdążyła uporządkować wiele spraw życiowych, z którymi dotąd nie potrafiła sobie poradzić. Niedługo po odzyskaniu motoru Niall namówił ją do tego, żeby porozmawiała ze swoim ojcem. Na początku ze wszystkich sił starała się od tego wykręcić, ale w końcu i tak uległa namowom blondyna. Teraz tego nie żałuje, ponieważ potrafi normalnie porozmawiać zarówno ze swoim rodzicielem i przyrodnią matką. Natomiast, jeśli chodzi o Horan ‘a, no cóż … Jak w każdym rodzeństwie zdarzają im się kłótnie, ba! Czasami dochodziło nawet rękoczynów, ale godzenie się wychodzi im równie dobrze, jak wszczynanie sprzeczek.
            Zamrugała kilkakrotnie, powracając do rzeczywistości, kiedy tylko na środku stanęła prawie całkiem rozebrana blondynka. Przymrużyła oczy, starając się skupić tylko na tym, co za chwilę nastąpi. Dziewczyna podniosła ręce do góry, uśmiechając się kokieteryjnie to przeciwników Madeleine. Wszyscy obserwatorzy zaczęli głośno krzyczeć i dopingować swoich faworytów. Jednak największe natężenie decybeli było w momencie, gdy blondynka opuściła energicznie ręce w dół, dając tym samym znak, że wszystko się zaczęło.
            Davies wystartowała natychmiast, od razu zyskując prowadzenie. Pochyliła się bardziej do przodu, żeby stawiać mniejszy opór powietrzu i obserwując w tylnych lusterkach swoich rywali, zaczęła dodawać stopniowo gazu. Ominęła szerokim łukiem jakiegoś pijanego mężczyznę, który chyba nie mógł wybrać sobie odpowiedniejszego miejsca na spacer. Niestety, przez skupienie się na nie zrobieniu mu żadnej krzywdy spadła na drugą pozycję. Zaklęła pod nosem, wymyślając kilka niecenzuralnych wyzwisk pod adresem człowieka, przez którego to się stało. Przymrużyła oczy, podjeżdżając pod motor rywala. Musi dzisiaj wygrać, żeby pokazać wszystkim dookoła, ale przede wszystkim również sobie, że pomimo tak długiej przerwy, jaką miała, ona dalej jest najlepsza w tym, co kocha robić.
            Przygryzła dolną wargę, starając się możliwie jak najbardziej skupić. Dojrzała z daleka zakręt i to właśnie jego postanowiła wykorzystać, jako swoją przepustkę do zwycięstwa. Gładko w niego weszła, wymijając płynnym ruchem motor chłopaka i nie pozwalając mu zareagować, zasłaniając drogę swoją maszyną. Uśmiechnęła się wrednie, widząc miejsce, gdzie ma zawrócić. Odwróciła się na chwilę, żeby sprawdzić jak bardzo wysunęła się na prowadzenie. Pokręciła głową, stwierdzając że mogłoby być zdecydowanie lepiej, ale nie będzie narzekać. Zahamowała ostro, wyrzucając tylną oponę za siebie i podpierając się jedną nogą asfaltu, dzięki czemu stała w przeciwnym kierunku, niż kilka sekund wcześniej. Nie czekając na nic więcej znów przyspieszyła, pędząc teraz już tylko w kierunku mety.
            Uśmiechnęła się, słysząc coraz głośniejsze krzyki ludzi. Jej największy rywal w tym wyścigu złapał gumę gdzieś w połowie drogi powrotnej. I Madeleine naprawdę nie wiedziała, jak to się stało! W pewnym momencie do jej głowy wpadł genialny pomysł. Przecież jakoś musi pokazać wszystkim, że wróciła dawna ona. Dobrała odpowiednią dla siebie prędkość i znajdując się kilka metrów od mety wykonała wheelie*, przejeżdżając ją na tylnej oponie.
            Zatrzymała się kilka metrów od samochodu, na którym siedział Niall, a obok niego stali jego przyjaciele. Zeszła z motoru, zdjęła kask i od razu rzuciła się w ramiona Louisa. Chłopak natychmiast odwzajemnił uścisk, całując ją we włosy. Przez te całe dwa lata byli ze sobą i starali się nie odstępować na krok. Wspierali, pomagali, rozśmieszali … Po prostu kochali. Przyjaciele Madeleine z Mullingar również przyjeżdżali do niej, do Londynu. Szczególnie wtedy, kiedy One Direction jechało w trasę. Stwierdzali, że muszą jej pilnować, żeby nie zrobiła żadnego głupstwa.

            Jeżeli chodzi o studia, to jak na razie jest najlepszą uczennicą na swoim wydziale. Ale nie trudno się dziwić, skoro fachu uczył ją Allan, który niedawno przejął cały zakład mechaniczny od swojego ojca, który przeszedł na emeryturę. Przyjaciel zapewnił ją, że jak tylko będzie chciała, to zatrudni ją u siebie bez najmniejszego problemu. Jednak ona nie chce na razie wyjeżdżać z Anglii. Coś w środku podpowiada Madi, że to tutaj właśnie jest jej miejsce. Miejsce do bycia szczęśliwą. 

*wheelie - jazda na tylnej oponie

środa, 14 maja 2014

Chapter Twenty Three: “In one's element”

Rozdział Dwudziesty Trzeci: “W swoim żywiole.”

~*~
~*~

            Kiedy starsza kobieta przestała już witać się z Madeleine i zmierzyła uważnym spojrzeniem  Louisa, stwierdziła że musi ich zaprowadzić do najlepszego stolika, jaki ma w całym swoim lokalu. Madi podążała za nią, uśmiechając się szeroko. Zdawała sobie również w pełni sprawę z tego, że jej chłopak jest zarówno zdziwiony, jak i zaintrygowany zaistniałą sytuacją. Pewnie będzie musiała mu to wszystko dokładnie wytłumaczyć, ale dopiero za chwilę. Teraz z uwagą słucha każdego słowa, które wypowiada kobieta. Bardzo dawno szatynka nie miała okazji tutaj przebywać, więc chciała skorzystać jak najwięcej.

- To moja ciocia, ma na imię Rosella, ale wszyscy mówiliśmy do niej babcia Ros. – wytłumaczyła, kiedy tylko kobieta odeszła z powrotem za ladę. – Jesteśmy w mojej starej dzielnicy. – dodała, spuszczając głowę z delikatnym uśmiechem na ustach.

- Czyli, że usłyszę za chwilę kilka historii, a może nawet zobaczę jakieś zdjęcia, z twojego dzieciństwa? – pochylił się nas stołem, podnosząc głowę dziewczyny do góry i sprawiając, że popatrzyła mu prosto w oczy. Uśmiechnął się, kiedy zauważył delikatny rumieniec na policzkach Leine.

- Możesz o tym zapomnieć. Nie pozwolę, żebyś dowiedział się o jakiejkolwiek mojej wpadce z dzieciństwa. – mruknęła, odsuwając się do niego, kiedy zauważyła, jak Ros wraca.

- A teraz mów, kochana! Co się u ciebie działo przez ostatnich kilka lat? – siwowłosa kobieta, zupełnie ignorując chłopaka, przysunęła sobie krzesło i zmierzyła uważnie spojrzeniem Leine. Dziewczyna zaśmiała się głośno, upijając łyk koktajlu truskawkowego, który wręcz uwielbiała.

- Nic ciekawego, ciociu. – zaśmiała się. Usłyszała głośne odchrząknięcie Louisa, za co chciała go zabić. – No, prawie nic. – sprostowała, kopiąc go zdrową nogą pod stołem.

- Działo się dużo. – wtrącił Tomlinson, rozmasowując obolałe miejsce.

- Opowiadaj chłopcze, bo ona i tak się pewnie nie przyzna. – Rosella, tym razem nie zwracając uwagi na swoją siostrzenicę, odwróciła się do szatyna.

- Madeleine przyjechała do Londynu, żeby studiować mechanikę samochodową. Znalazła sobie chłopaka i połamała nogę, jeżdżąc na rolkach. – wytłumaczył, kłamiąc gładko w sprawie gipsu dziewczyny, za co bardzo mu dziękowała i postanowiła trochę złagodzić zemstę. – A i zapomniałem powiedzieć, że cały czas kłóci się ze swoim przyrodnim bratem, ale ostatnio mają chwilowe zawieszenie brono. – dodał, opierając brodę na dłoniach. Kobieta zastanowiła się chwilę nad odpowiedzią.

- Moja mała Madeleine i samochody, przecież to się pod każdym względem wykluczało. – stwierdziła, marząc brwi.

- Znajomi w Mullingar nauczyli mnie jeździć i się przekonałam. – mruknęła, bawiąc się rurką w swoim napoju. Pomysł przyjścia tutaj nagle wydał jej się bardzo nietrafiony, a nawet wręcz beznadziejny.

- Klienci! – krzyknęła nagle Ros, podnosząc się z krzesła i biegnąc w kierunku lady.

- Daruj sobie to, co działo się w moim życiu, odkąd wyjechałam z Londynu. – mruknęła, posyłając mu podenerwowane spojrzenie. Nie chciała, żeby ciocia wiedziała, jaką kretynką była.

- Spokojnie, przecież tylko żartowałem. – zaśmiał się, splatając swoje palce z jej. Dobrze wiedział, że działa swojej dziewczynie na nerwy, ale lubił ją wkurzać. Zawsze wtedy zabawnie marszczyła brwi.  

- Jesteśmy teraz w tej dzielnicy Londynu, w której się wychowałam i mieszkałam aż do rozwodu rodziców. – powiedziała, spuszczając wzrok. Wspomnienia ją bolały, a szczególnie te szczęśliwe.

- Nie chcesz tego mówić. – stwierdził, mocniej zaciskając palce.

- Chcę, tylko musisz poczekać, bo jeszcze nigdy nikomu o tym nie opowiadałam i nawet nie wiem, od czego zacząć. – pokręciła głową, jakby chciała uporządkować wszystkie myśli. – Urodziłam się w Londynie. Byłam szczęśliwym dzieckiem, miała kochających rodziców i wielu przyjaciół. Potem zaczęło się coś psuć. Moja mama … Ona zaczęła ćpać. Nie wiem kiedy, nie wiem jak, nie wiem kto ją do tego wmieszał. Dlatego tata zażądał rozwodu. Potem poznał Maurę i wyprowadziliśmy się do Mullingar. Znienawidziłam wszystkich i wszystko, a potem już wiesz co się działo. – zakończyła, bawiąc się palcami szatyna.

- Chodźmy stąd. Wiem, że chciałabyś jeszcze porozmawiać ze swoją ciocią, ale chciałbym ci coś pokazać. – powiedział niepewnie, uważnie obserwując reakcję szatynki. Dziewczyna bez słowa dopiła swój koktajl i podniosła się, kierując do Ros.

- Ciociu, my już będziemy się zbierać, bo czekają na nas. Do zobaczenia. – pożegnała się i z szerokim uśmiechem opuściła lokal.

            Wsiedli do samochodu, po czym zaczęli kierować się w zupełnie nie znanym jej kierunku. Zdążyła zapomnieć, jak wygląda Londyn i gdzie co się znajduje, ale nie odzywała się. Wolała poczekać, bo pewnie i tak nie powiedziałby jej nic. Zdziwiła się, widząc gdzie zaparkował. Okolica nie wyglądała najprzyjaźniej, a on raczej nie lubił takich klimatów. Wysiadła, rozglądając się dookoła. To właśnie tutaj wszyscy zbierają się na wyścigi. Zmarszczyła brwi, patrząc prosto na niego. On w odpowiedzi wzruszyła ramionami i wskazał głową w lewo. Od razu tam popatrzyła. Zauważyła mężczyznę, który zajmuje się organizacją wyścigów. Cała sytuacja zaczynała coraz bardziej ją intrygować.

- Witaj ponownie. – powiedział, teraz już łysy, koleś i podszedł do niej. – Dawno cię tutaj nie było. – dodał, a szeroki uśmiech wkroczył na jego twarz.

- Miałam kilka problemów. – mruknęła, wskazując na gips. Poczuła, jak ktoś obejmuje ją od tyłu. Uśmiechnęła się, czując zapach Louisa. Zazdrość to pierwszy stopień do piekła. – pomyślała, jednak postanowiła powstrzymać się od złośliwego komentarza.

- Twoja maszyna jest gotowa. – powiedział mężczyzna, uśmiechając się szeroko i wskazując ręką na jeden z zamkniętych garaży. Madeleine podniosła jedną brew, po czym skierowała swoje kroki właśnie w tamtym kierunku.

            Drzwi otworzyły się, a oczy szatynki powiększyły kilkukrotnie. Przed nią stało BMW S 1000 RR. Podeszła do niego tak szybko, jak tylko potrafiła z kulami i delikatnie przejechała po nim dłonią. Nie mogła uwierzyć, że dało się do uratować. Podniosła głowę, uśmiechając się szeroko. Jednak bardzo szybko uśmiech zszedł z jej twarzy, a zastąpił go grymas. Chłopakom natychmiast zrzedła mina.

- Coś nie tak? – zapytał Louis, przyglądając się uważnie szatynce.

- Zdejmijcie mi ten pieprzony gips! – jęknęła, załamując ramiona. Już nie mogła doczekać się, kiedy w końcu będzie jej wolno znów usiąść na motorze.

~*~


          Podniosła się niechętnie z łóżka, od razu sięgając po kule. Dziś po raz pierwszy od … bardzo dawna … idzie do szkoły. Trochę boi się tym, jak ją tam „przyjmą”, ale stara się nie przejmować za bardzo. Podeszła do szafy, wyciągając z niej dżinsowe spodnie, czarną koszulkę i bluzę z nadrukiem. Założyła to wszystko na siebie, po czym stanęła przed lusterkiem i zaczęła zaplatać włosy w warkocza na bok. Chłopaków niestety nie dało się przekonać, żeby pozwolili jej mieszkać w swoim mieszkaniu. Stwierdzili jednogłośnie, że jest to dla niej zbyt niebezpieczne i wyrok w zawiasach w cale, w niczym nie pomaga. Madeleine nie pozostało nic innego, jak zgodzić się z nimi. Westchnęła cicho, podchodząc po raz kolejny do szafy. Jednak tym razem wydobyła z niej buty, czarną skórzaną kurtkę i szarą czapkę. Pogoda w Londynie ostatnio nikogo nie rozpieszczała, a nawet wprowadzała wszystkich w depresję. Przerzuciła sobie skórę przez ramię i zeszła na dół, gdzie czekał na nią już gotowy Louis. To właśnie u niego ma teraz mieszkać, dopóki nie poczuje się lepiej. Dlaczego nie u Niall ‘a? No cóż, odpowiedź jest bardzo prosta. Po prostu nie chcieli zaburzyć rozejmu, w jakim cały czas się znajdują.

- Gotowa? – zapytał szatyn, podchodząc do niej i całując delikatnie usta dziewczyny. Uśmiechnęła się do niego, kiwając niepewnie głową. Jedyne, czego teraz chciała, to wrócić do swojego pokoju i położyć się w łóżku.

- Jak mnie tam ukamienują, to będę straszyć w nocy całą waszą piątkę. – mruknęła, kierując się do drzwi wyjściowych. – Masz moje książki? – zapytała, kiedy wchodziła do jego samochodu. Nie chciała mieć aż tak dużego wejścia po raz pierwszy od bardzo dawna, ale Lou stwierdził, że nie puści jej autobusem, ani żadnym innym środkiem transportu.

            Całą drogę rozmawiali na wiele mało znaczących tematów. Głównie o tym, co będą robić dziś wieczorem. Niestety, będą musieli dojść do tego później, ponieważ jak na razie nic nie ustalili, a chłopak właśnie parkuje pod budynkiem szkolnym. Szatynka przed wyjściem po raz ostatni go pocałowała, po czym założyła plecak i wyszła z pojazdu, kierując się prosto do wejścia. Widziała wszystkie spojrzenia, rzucane w jej kierunku. Wszystkie starała się zignorować. Usłyszała dźwięk odpalanego silnika. Stanęła na chwilę w miejscu, naciągnęła kaptur na głowę i ruszyła dalej.

            Stała właśnie przy szafce, wyciągając większość książek, kiedy poczuła jak ktoś kładzie dłoń na jej ramieniu. Niechętnie odwróciła się w kierunku intruza, a uśmiech samoistnie przyozdobił jej usta. Już dawno nie miała okazji, żeby porozmawiać z którym kolwiek ze swoich starych przyjaciół, a teraz stała przy niej cała trójka.

- Widzę nasza niegrzeczna dziewczynka postanowiła pojawić się w końcu w szkole. – zaśmiał się Denis, zabierając od szatynki plecak i zarzucając go sobie na lewe ramię. – Nie ma najmniejszego problemu. – nie pozwolił Madeleine nawet zacząć tego, co chciała powiedzieć.

- Zastanawiam się, jak dużo czasu potrzeba, żebyś wpakowała się w kolejne kłopoty. – Daniel dotknął swojego podbródka dwoma palcami, udając że się nad tym bardzo zastanawia. Szatynka, całkiem przypadkiem, uderzyła go kulą w łydkę, na co od razu od niej odskoczył.

- Nie myśl tyle, bo to nie dobrze robi na twój mózg. – zakpiła, wchodząc od razu do sali lekcyjnej. Nie miała najmniejszego zamiaru męczyć się z siadaniem i wstawaniem, bo najnormalniej na świecie jej się nie chciało. Zajęła pierwszą lepszą ławkę z tyłu, od razu się w niej rozsiadając.

- Trzymaliśmy ci to miejsce. – zaśmiał się Nathan, siadając obok Leine.

- Miło z waszej strony. – mruknęła, wpatrując się za widok za oknem. Deszcz padał bezustannie.

- Mogłabyś już to z siebie zdjąć. – Blondyn wskazał palcem na kurtkę i kaptur dziewczyny. Popatrzyła na niego, podnosząc wysoko brew.

- Wadzi ci to? – mruknęła, nie zmieniając wyrazu twarzy.

- Jeszcze się spocisz i później wyjdziesz na polko. Zachorujesz, a ja nie będę przynosił ci zadań domowych, skarbeńku. – udając śmiech, przytulił do siebie zdezorientowaną szatynkę. Wszystkiego się po nim spodziewała, ale nigdy nie pomyślała, że jej poważny Nathan zrobi coś takiego.

- Zapowiada się ciekawe kilka miesięcy. – stwierdziła, odsuwając od siebie chłopaka i patrząc na rozbawionych przyjaciół.

Tak może zostać już do końca życia.

środa, 7 maja 2014

Chapter Twenty Two: "New beginnings."

Rozdział Dwudziesty Drugi: “Nowy początek.”

~*~

            Chwyciła telefon i rzuciła nim o podłogę, przez co cały się rozpadł. Nie przejmowała się jednak tym, ponieważ jej uszy w końcu zaznały świętego spokoju. Niestety, ale nie na długo. Usłyszała ciche otwieranie drzwi, a chwilę później łóżko obok niej ugięło się pod czyimś ciężarem. Nie otworzyła oczu licząc na to, że może kogoś zmylić tym, że dalej śpi. Napastnik jednak nie poddał się tak łatwo i odwrócił ją jednym ruchem na plecy. Jęknęła cicho, ponieważ stało się to zbyt szybko, jak na jej nierozbudzone ciało.

- Madeleine, za niedługo musimy wychodzić. – usłyszała cichy głos swojego brata. Westchnęła, podnosząc się do pozycji siedzącej i usiłując rozprostować łopatki. Popatrzyła na niego nieobecnym wzrokiem, wzdychając ciężko.

            Kiwnęła głową, że rozumie i wstała z posłania. Powolnym krokiem, cały czas utykając na nogę, która „przyozdobiona” była gipsem, podeszła do szafy. Nie odwróciła się, kiedy usłyszała trzaśnięcie drzwi, bo wiedziała, że to Niall wyszedł z pokoju.       Odetchnęła głęboko, starając się uspokoić swoje wszystkie myśli, których miała w tym momencie nadzwyczaj dużo. Chciała, żeby ten dzień w ogóle nie nadszedł. Dzisiaj ma odbyć się rozprawa, podczas której dowie się, czy zostanie osadzona w więzieniu. Nie chciała tego.

            Wyjęła z szafy dżinsowe spodnie, czarną bokserkę, tego samego koloru marynarkę i Vansy. Nie miała zamiaru ubierać się jakoś specjalnie. Naciągnęła na siebie wszystkie ubrania, założyła jednego buta, którego ciasno zasznurowała. Podniosła się z łóżka, kuśtykając do swoich kul. Przez ostatnie dwa tygodnie zdążyła się już nauczyć nimi „posługiwać”, więc schodzenie czy wchodzenie po schodach nie sprawiało szatynce już tak dużego problemu, jak na początku. Wyszła z pokoju, udając się na parter. Przez ostatni czas mieszkała w domu swojego brata, ponieważ nie udało jej się przekonać żadnego z piątki chłopaków, że u siebie sama by sobie poradziła. Weszła do kuchni, gdzie siedział Louis. Chciała podejść go od tyłu, ale niestety usłyszał ją. Momentalnie uśmiechnął się szeroko, podszedł do niej i pocałował.

- Jak się spało? – zapytał, obejmując Madeleine rękami w pasie. Dziewczyna posłała mu delikatny uśmiech.

- Całkiem dobrze. – odparła, chowając twarz w zagłębieniu jego szyi. Zamknęła oczy, zaciągając się zapachem szatyna. Dobrze wiedziała, że to mogą być ostatnie chwile, jakie spędzają w swoim towarzystwie. Nie chciała tego przyznawać, ale bała się.

- Nie martw się. Obiecuję, że wszystko będzie dobrze. – powiedział cicho, kładąc jedną dłoń na włosach i całując ją w czubek głowy.

- Nie składaj obietnic, jeśli nie jesteś czegoś pewny. – mruknęła, nie zmieniając pozycji.

            Trwali tak jeszcze chwilę, starając się nacieszyć swoją obecnością. Oboje mieli bardzo mieszane uczucia, jeśli chodzi o dzisiejszy dzień. Jednak Louis był pewny jednej rzeczy. Nigdy nie zostawi Madeleine, nawet jeśli sędzia postanowi ukarać ją więzieniem. Właśnie wtedy jego dziewczyna będzie potrzebować go najbardziej, a on ma zamiar dać jej to wsparcie. Przytulił ją mocniej do siebie, kątem oka spoglądając na zegarek.

- Musi się zbierać. – odsunął niechętnie szatynkę od siebie na długość ramion. Popatrzyli sobie w oczy, jednak dziewczyna po kilku sekundach spuściła wzrok i zaczęła iść w kierunku wyjścia z domu. Chciała mieć to wszystko jak najszybciej za sobą. Louis westchnął cicho i stanął przed nią, tym samym blokując jej drogę. – Co by się nie stało, ja będę z tobą. – zapewnił, podnosząc głowę dziewiętnastolatki i składając delikatny pocałunek na jej ustach. Poczuł, jak się uśmiecha, dzięki czemu on również poczuł taką potrzebę.

            Piętnaście minut później szatyn parkował już pod dużym, nowoczesnym budynkiem. Leine niepewnie opuściła samochód i zaczęła przyglądać się budowli. Skrzywiła się nieznacznie, gdyż nie lubiła takich miejsc. Zdecydowanie bardziej przepadała za małymi domkami na wsi, gdzie wszyscy się znają i lubią ze sobą spędzać czas. Jak na razie dane jej jednak było poznać tylko jedno takie miejsce – wioskę, w której mieszkali dziadkowie dziewczyny. Uśmiechnęła się delikatnie na samo ich wspomnienie. Już dawno ich nie odwiedzała, ale teraz raczej ten czas jeszcze bardziej się wydłuży.

            Niepewnym krokiem, pod eskortą Louisa, ruszyła ku ogromnym, przeszklonym drzwiom. Odgłos uderzania kul o betonową powierzchnię zaczynał coraz bardziej denerwować Madi. Sama już nie wiedziała, dlaczego. Może po prostu po raz pierwszy w życiu była naprawdę spięta i zestresowana. Żadne egzaminy nie wywierały na nich aż takich emocji. Jedynie pierwszy wyścig przyprawił ją prawie o zawał serca, ale wtedy strach był w jakimś stopniu pozytywny, ponieważ wiązał się z adrenaliną. Aktualnie nie da się o niej mówić.

            Weszła do windy, a chłopak nacisnął guzik z odpowiednim piętrem. Odruchowo zerknęła na zegarek, zdobiący prawy nadgarstek Madi. Zostało im niecałe piętnaście minut do rozpoczęcia rozprawy. Odetchnęła głęboko, co jej towarzysz musiał usłyszeć, ponieważ już po chwili poczuła jego silną dłoń, oplatającą pas szatynki. Uśmiechnęła się do niego blado w podziękowaniu za to, że cały czas stoi z nią i nigdzie jeszcze nie poszedł. Nie wiedziała, czy dałaby sobie bez niego radę. Chociaż, nie. Zdecydowanie – nie.

            Kiedy winda stanęła, podeszli do sali z odpowiednim numerkiem na drzwiach. Zgromadziła się przed nią już dość spora liczba osób. Niektórych Madeleine rozpoznawała, a innych widziała po raz pierwszy na oczy. Dobrze wiedziała, że większość z nich została ściągnięta przez tego marnego gliniarza, co znacznie ją podenerwowało. Nienawidziła, kiedy ktoś mieszał się w nieswoje sprawy, a on był w tym zdecydowanie mistrzem. We wszystkich, najgorszych wspomnieniach szatynki nie pojawia się nikt inny, jak komisarz z Mullingar. Już ona mu dzisiaj pokaże, gdzie może sobie wsadzić tą swoją odznakę i chęć zamknięcia dziewiętnastolatki. Coraz bardziej chciała, żeby wraz z adwokatem, wygrać tę rozprawę. A jak wiadomo – kiedy ona czegoś pragnie, to dostaje to.

- Dzień dobry, nazywam się Paula Martinez i jestem twoim adwokatem. – blondynka, ubrana w specjalną togę oraz wysokie szpilki podeszła do pary, uśmiechając się szeroko i wystawiając w ich kierunku dłoń.

- Madeleine Davies. – przedstawiła się szatynka, ściskając rękę Pauli. Nie wiedziała dlaczego, ale ucieszyła się, że to dziewczyną będzie jej adwokatem.

- Nie widziałyśmy się wcześniej, ale chłopcy zdążyli mi nakreślić twoją sytuację. Chciałam 
tylko zapytać, czy przyznajesz się do winy. – popatrzyła uważnie na dziewiętnastolatkę. Dziewczyna spuściła głowę, zastanawiając się przez chwilę, co chce powiedzieć.

- Przyznaję się. Może to coś da i kara będzie łagodniejsza. – mruknęła, podnosząc głowę i nie patrząc na zdziwionego Louisa.

            Po kilku minutach chłopak po raz ostatni pocałował Madi i udał się do swoich przyjaciół, którzy czekali wraz z innymi świadkami. Leine natomiast musiała udać się na salę sądową. Odetchnęła głęboko, odwzajemniając pokrzepiający uśmiech, który w jej kierunku posłała Martinez i po woli ruszyła w wyznaczonym kierunku.

            Rozprawa trwała już dobrą godzinę, a sytuacja Davies dalej nie była w stanie się wyjaśnić. Dziewczyna zaczynała po woli nudzi się tym, że niektórzy ludzie przychodzą i mówią o niej, jak o seryjnym mordercy, ewentualnie samobójczyni. Zastanawiała się również, jak bardzo ten skretyniały gliniarz musiał się postarać, żeby przekonać osoby, które rozpoznawała z tego, że raczej trzymają się na uboczu. Jednak Paula również nie próżnowała, jeśli chodzi o dobór świadków. Szatynka nigdy nie pomyślałaby, że ktoś taki, jak Martin – największy gbur na świecie – stanąłby w jej obronie. Przecież on nawet z nią nie rozmawiał! Poderwała się na siedzeniu, prostując plecy, kiedy zobaczyła, kto wszedł na salę sądowa. Obrzuciła Mark ‘a nienawistnym spojrzeniem. Zamrugała kilkakrotnie, wpadając na genialny pomysł. Przecież nie tylko ona musi mieć z ich dwójki namieszane w papierach. Schyliła się do Pauli tak, żeby tylko ona mogła usłyszeć to, co ma do powiedzenia.

- Posłuchaj. To przez niego tutaj siedzę. Pomysł ze ściganiem się wtedy był jego. Wyzwał mnie, wiedząc, że na nigdy nie rezygnuję. – powiedziała cicho, podczas gdy sędzia pytał o mienie nowego świadka.

- Jesteś tego pewna? – zapytała blondynka, patrząc prosto w jej oczy. – Czy ktoś będzie mógł potwierdzić oskarżenie, które teraz wniosę? – musiała być pewna tego, co robi, ponieważ aktualnie obie znajdowały się na przegranej pozycji.

- Trójka moich najlepszych przyjaciół powinna zaraz zeznawać, a całe One Direction na pewno potwierdzi wszystko to, co powiem. – zapewniła gorliwie. – Czy jestem pewna, że to on? Od początku znajomości jesteśmy w pewien sposób wrogami. – dodała kpiąco, znów zerkając w kierunku chłopaka.

- Wysoki sądzie, mam nowe wnioski w sprawie. – Madeleine podskoczyła, nie spodziewając się tak nagłej i jednocześnie szybkiej reakcji swojego adwokata. Zauważyła zdziwienie, pomieszane z niepokojem na twarzy swojego byłego. Martinez poprawiła rękawy swojej togi, patrząc prosto na sędziego i jedną ręką wskazując chłopaka. – Moja klientka twierdzi, że to właśnie z nim ścigała się tamtej nocy. – starszy mężczyzna popatrzyła na blondynkę znad swoich okularów, a później przeniósł wzrok prosto na Mark ‘a.

- Czy przyznaje się pan do zarzutów? – odklepał wyćwiczoną formułkę, nie spuszczając wzroku z chłopaka. Ten w odpowiedzi tylko pokiwał przecząco głową. Madi nie potrafiła powstrzymać kpiącego prychnięcia.

- Czy jest wśród świadków ktoś, kto mógłby potwierdzić pani teorię? – zapytał sędzia. Szatynka z czystym sumieniem mogła stwierdzić, że ten gościu się po prostu nudzi.

- Oczywiście. – odparła bez żadnych skrupułów Martinez.

            Przez następne kilkadziesiąt minut, zdenerwowana Madeleine, zaczęła uważnie obserwować przesłuchanie każdego świadka. Sędzia pytał zarówno o nią, jak i Mark ‘a. Za każdym razem, kiedy jej przyjaciele odpowiadali na pytania posyłała im pokrzepiające uśmiechy. Dobrze wiedziała, że to tylko dzięki nim teraz żyje. Gdyby nie ich zawziętość, to nikt nie przyszedłby wtedy na wyścig, a co za tym idzie – wykrwawiłaby się. W końcu jednak rozprawa dobiegła końca, a jej nie pozostało nic innego, jak czekać na decyzję. Madeleine nawet się nie podniosła, cały czas siedząc w miejscu, chociaż mogła opuścić salę rozpraw i porozmawiać ze znajomymi.

            Ostatnie pół godziny okazało się najdłuższym w całym jej dziewiętnastoletnim życiu. Nigdy czas nie płynął szatynce aż tak wolno. Widziała, jak Louis macha do niej, żeby przyszła porozmawiać, ale ona jedynie pokiwała przecząco głową i dalej bez sensu wpatrywała się w puste biurko prokuratora. Zastanawiała się, czy nikt do niej nie podszedł dlatego, że im na to nie pozwolili, czy może po prostu nikt nie chciał z nią rozmawiać. Bardziej jednak prawdopodobna była dla niej ta pierwsza wersja, ponieważ co chwila czuła wibracje w kieszeni. Nareszcie sędzia postanowił się nad nią zlitować. Wszedł do sali, z dumnie uniesioną i całą teczką jakiś nieznanych nikomu dokumentów. Odetchnęła głęboko, zapominając niemalże, jak się mruga, gdy przyszedł decydujący dla niej moment.  

- Sąd rejonowy w Londynie, po zapoznaniu się ze sprawą Madeleine Davies, uznaje ją winną zarzucanych jej czynów. Niniejszym wyznacza jej karę dwóch lat pozbawienia wolności, z warunkowym zawieszeniem wykonania kary na okres próby jednego roku. Proszę również o niezwłoczne odprowadzenie pana Mark ‘a Daniells ‘a do więzienia. – zakończył i opuścił salę, bez jakiejkolwiek mowy podsumowującej. Madeleine siedziała chwilę, tempo wpatrując się przed siebie. Nie mogła uwierzyć, że po raz kolejny tak naprawdę jej dupa została uratowana. Zamrugała kilkakrotnie, żeby przywrócić sobie pełną świadomość sytuacji.

            Z delikatnym uśmiechem podziękowała swojej pani adwokat, po czym po woli zaczęła zmierzać do wyjścia z sali sądowej. Chciała jak najszybciej opuścić ten budynek i w końcu znaleźć się w łóżku, żeby odespać cały ten stres. Kiedy tylko drzwi się za nią zamknęły poczuła uścisk na biodrach, a chwilę później delikatny pocałunek na szyi. Uśmiechnęła się 
blado.

- Louis, chcę do domu, zaraz padnę. – mruknęła, odwracając głowę tak, że mogła popatrzeć mu prosto w oczy. Chłopak pokiwał głową i już po chwili znajdowali się w jego samochodzie.

            Na początku żadne z nich się nie odzywało. Tak naprawdę nie wiedzieli, od czego mogliby rozpocząć jakąkolwiek rozmowę. Madi wpatrywała się beznamiętnym spojrzeniem w widok za oknem. Znała tą okolicę niemalże na pamięć, ale zdążyła również zauważyć, że sporo się w niej zmieniło, od kiedy wyprowadziła się z ojcem z Londynu. Odnowiono budynki, położono nową kostkę oraz postawiono kilka znaków drogowych. Może dla kogoś, kto na co dzień przechodzi tą ulicą nie ma w tym nic nadzwyczajnego, ale nie dla niej. Czuła, jakby jakaś bardzo ważna część jej samej umarła, wraz z rozpoczęciem remontu tego miejsca. Popatrzyła niepewnie na swojego chłopaka, który z pełną powagą prowadził samochód.

- Mógłbyś na chwilę zatrzymać się przed tą kawiarenką? – zapytała, wskazując na przyjaźnie wyglądające miejsce. W odpowiedzi Louis kiwnął głową i zaparkował niedaleko wspomnianego przez dziewczynę miejsca.

            Madeleine od razu wysiadła z pojazdu i zaczęła kierować się do wejścia. Uśmiech sam zagościł na jej bladej twarzy, co nie umknęło uwadze szatyna. Zakodował sobie w pamięci, żeby częściej ją tutaj przywozić. Weszli do środka, a dźwięk dzwonka oznajmił nowych gości. Starsza pani, stojąca za ladą natychmiast odwróciła i zmierzyła ich uważnym spojrzeniem. Wyraźnie było widać, że zaczęła się nad czymś zastanawiać. Niedługo potem na jej pomarszczonej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Wybiegła zza lady i podeszła do nich szybkim krokiem, od razu zamykając szatynkę w swoim ciepłym uścisku.

- Madeleine, jak ja cię dawno nie widziałam! – zagruchała, odsuwając dziewczynę od siebie na odległość ramion. – Aleś ty wyrosła! – dodała, znów przyciągając ją do siebie. Zapowiadało się długie popołudnie.

czwartek, 1 maja 2014

Chapter Twenty One: „Welcome Home.”

Rozdział Dwudziesty Pierwszy: „Witaj w domu.”
~*~

- Louis! – krzyknęła na całe gardło, chwiejąc się na nogach. Oparła się dłonią o ścianę w holu, ledwo łapiąc równowagę. – Louis! – powtórzyła równie głośno, cały czas obserwując drzwi.

            Zrezygnowana dokuśtykała z powrotem do pokoju, od razu zajmując miejsce na kanapie, pochylając się i chowając twarz w dłoniach. Chyba tylko ona jest na tyle inteligenta, żeby nie odezwać się nawet słowem do chłopaka, który kilka sekund wcześniej wyznał jej miłość. Wplotła palce we włosy, ciągnąc za nie mocno i zagryzając dolną wargę. Idiotka.  

            W pewnym momencie poczuła, jak ktoś kładzie ręce na jej ramionach i pociera je delikatnie. Szatynka podniosła głowę, dzięki czemu patrzyli sobie w oczy. Chłopak przeniósł dłoń na policzek Madi. Jego kciuk zaczął delikatnie go delikatnie gładzić, przez co po plecach osiemnastolatki przeszedł przyjemny dreszcz. Uśmiechnęła się do niego delikatnie, przybliżając swoją twarz do twarzy Lou. On nie czekając na nic więcej delikatnie musnął usta Madeleine, czekając na jakąkolwiek reakcję z jej strony. Była ona natychmiastowa. Davies bez zastanowienia zaczęła odwzajemniać pocałunek.

            Wyprostowała się, kiedy Lou podniósł się z podłogi i nie przestając całować dziewczyny, podniósł ją do góry. Oplotła swoimi nogami jego biodra. Gips strasznie jej przeszkadzał, ale starała się jakoś sobie z nim poradzić. Nie wiedziała, gdzie skierował kroki, ale nie było to dla niej teraz ważne. Nagle poczuła twardą ścianę za plecami, o którą oparł ją chłopak. Jęknęła cicho w jego usta, czując dreszcz, rozchodzący się po jej ciele, z powodu niewielkiego bólu, wytworzonego pod wpływem uderzenia.

- Lou, poczekaj. – wyszeptała, odsuwając się od niego i patrząc prosto w jego oczy.

- Już przestaję. – powiedział i chciał postawić ją na podłodze, ale mocniej zacisnęła nogi na jego biodrach.

- Tomlinson, masz mnie posłuchać od początku do końca. – mruknęła ostrzej, łapiąc policzki chłopaka w obie dłonie i sprawiając, że popatrzyli sobie w oczy. – Kocham cię wariacie. W ogóle nie wiem, jak mogłeś pomyśleć coś innego. Ja nie sypiam z byle kim. – nie dała mu nic odpowiedzieć na nowo złączając ich usta w namiętnym pocałunku.

            Poczuła, jak szatyn uśmiecha się, z powrotem zaczynając iść w jakimś kierunku. Domyśliła się, że zmierza do sypialni, kiedy zaczął wchodzić po schodach. Przełożyła swoje ręce na jego szyję i przygryzła delikatnie wargę chłopaka, ciągnąc ją w swoją stronę. On w odpowiedzi mruknął z aprobatą i kopniakiem otworzył drzwi do sypialni. Ostrożnie ułożył ją na pościeli, opierając swoje dłonie po obu stronach głowy szatynki, żeby nie stracić równowagi.

- Jest jeszcze jedna sprawa, zanim całkiem stracę nad sobą panowanie. – wysapał, próbując choć trochę unormować oddech. Kiwnęła głową, że słucha i otworzyła oczy. – Czy nie chciałabyś może zostać moją dziewczyną? – popatrzyła na nią uważnie.

- Chciałabym. – zaśmiała się cicho, podciągając na jego karku i składając delikatny pocałunek na ustach chłopaka.

            Kiedy już miała się odsuwać nie pozwolił jej na to,  przytrzymując ją za głowę i pogłębiając pocałunek. Drugą rękę natomiast wsadził pod sukienkę dziewczyny i zaczął jechać nią coraz wyżej. Materiał bez jakiegokolwiek oporu ustępował, odsłaniając coraz to nowe partie ciała dziewczyny, aż w końcu bezwładnie opadł na podłogę. Louis odsunął się od niej na chwilę, żeby zmierzyć całe ciało dziewczyny pożądliwym wzrokiem. W tym momencie opuściły go wszystkie zahamowania.

~*~

            Madeleine mruknęła coś niewyraźnego pod nosem i otworzyła oczy. Rozejrzała się uważnie dookoła, żeby móc stwierdzić, że nie jest już w szpitalu, a w jakimś pokoju. Chciała się podnieść, jednak uniemożliwiły jej to dwie rzeczy – gips, który sięgał aż do kolana oraz czyjaś ręka, przeplatająca ją w pasie. Zmarszczyła czoło, żeby przypomnieć sobie, gdzie teraz jest. Uśmiechnęła się delikatnie, czując jego zapach, kiedy zaciągnęła się mocniej powietrzem. Uczucie niepewności natychmiast ustąpiło miejsca szczęściu. Wczorajszy wieczór i noc nie odbyły się tylko w jej chorej wyobraźni. Naprawdę jest teraz z Louisem Tomlinson ‘em.

            Odwróciła się po woli przodem do niego, żeby go nie obudzić i zaczęła delikatnie odgarniać mu włosy z twarzy. Wyglądał jak mały, słodki chłopiec. Jakby nie miał żadnych problemów i rzeszy fanek, czekających na jedno jego skinienie palca. Przekręciła głowę w prawo i uśmiechnęła się szerzej, nie mogąc nad tym zapanować. Wreszcie czuła się szczęśliwa. Spuściła wzrok, kiedy jedna myśl wpadła nieproszona do jej umysłu. Czy Louis będzie Robił szatynce wyrzuty, jeżeli będzie chciała się dalej ścigać.

            Położyła głowę z powrotem na poduszce, kiedy chłopak zaczął się budzić. Chciała zobaczyć, jaka będzie jego reakcja, kiedy zobaczy ją w swoim łóżku. Zamknęła oczy, poruszając się nieznacznie. Usłyszała, jak podnosi się i poczuła, że wyciąga rękę spod jej głowy, żeby kilka sekund później zacząć bawić się włosami szatynki. Madeleine dobrze wiedziała, że cały czas na nią patrzy. Jego wzrok niemalże parzył ją w skórę. W pewnym momencie pochylił się nad nią i zaczął delikatnie całować po całej twarzy. Starała się zupełnie zignorować pieszczotę, co w cale nie było takie łatwe, jak się może wydawać.

- I tak wiem, że nie śpisz. – mruknął, nie przerywając wcześniejszej czynności. Otworzyła niechętnie oczy, przecierając je wierzchem dłoni i rozciągając się. Popatrzyła na niego z podniesioną brwią i chciała się podnieść, ale przeszkodziły jej w tym dwie rzeczy.

- Louis, mógłbyś przynieść mi jakieś ubrania? – zapytała niepewnie, patrząc prosto w jego oczy. Chłopak w odpowiedzi zaśmiał się cicho i pokręcił przecząco głową.

- Jakoś wczoraj wieczorem nie przeszkadzał ci fakt, że oglądałem cię bez jakichkolwiek ubrań. – przejechał nosem po szyi dziewczyny, wywołując tym samym dreszcz na całym jej ciele.

- Ej, nie bądź wredny. – oburzyła się, mocniej oplatając całe swoje ciało kołdrą, którą trzymała w dłoniach. Chłopak westchnął cicho, podnosząc się z łóżka i wędrując w kierunku swojej szafy z ubraniami.

            Wyjął swoją pierwszą lepszą koszulkę, a z torby, leżącej na podłodze, bieliznę dla dziewczyny i podał jej to wszystko, wychodząc z pokoju, żeby wziąć szybki prysznic. Szatynka uśmiechnęła się do siebie i podniosła z łóżka, po czym z ubraniami w rękach dokuśtykała do łazienki, która znajdowała się w pokoju Louisa. Umyła się szybko i ubrała. Nie wiedziała, dlaczego, ale uśmiech cały czas nie schodził z jej lekko zarumienionej twarzy. Już dawno nie czuła się tak szczęśliwa. Weszła z powrotem do pokoju, starając się sobie przypomnieć gdzie zostawiła ostatni raz kule.

            Nagle do pokoju wpadli Louis wraz z Niall ‘em. Zamrugała kilkakrotnie, dziękując w duchu, że wyszła z łazienki, bo znając ich stosunek do wszystkiego mogłaby źle na tym wyjść. Spojrzała uważnie po ich szeroko uśmiechniętych twarzach i przyznała sobie  w duchu, że nie jest dobrze. Mieszkała dość długo u swojego brata i zdążyła już zauważyć, że kiedy wszyscy są szczęśliwi w jednym momencie, to znaczy że mają już coś wymyślone i ona najprawdopodobniej na tym ucierpi.

- Jedziemy na obiad do restauracji i nie ma mowy, żebyś się nie zgodziła. – stwierdził blondyn, podając jej czarne trampki. Popatrzyła na niego ironicznym wzrokiem, odrzucając jednego buta na bok, a drugiego wciągnęła na stopę, po czym ciasno zasznurowała.

- Tylko pamiętajcie, że ja nie chcę na tym w żaden sposób ucierpieć. – jęknęła i chciała odebrać kule, które Lou trzymał w rękach, ale chłopak nie pozwolił Madi na to.

            Westchnęła cicho, wiedząc co ją teraz czeka. Szatyn bez słowa podszedł do niej i podniósł, wcześniej oddając wszystko co trzymał w rękach przyjacielowi. Skierowali się do wyjścia, a potem usiedli w samochodzie i ruszyli. Całą drogę przebyli w milczeniu, a ciszę jaka zapanowała w samochodzie przerywało jedynie radio. Madi gorączkowo zastanawiała się nad tym, co może spotkać w miejscu, do którego jadą. Obstawiała napad paparatzi, napad fanek i nic więcej nie była w stanie wymyśleć.

            Z samochodu wyszła o własnych siłach. Odebrała swoje kule i ruszyła w kierunku całkiem przyzwoicie wyglądającej restauracji. Oczywiście wszystko to, czego się obawiała nastąpiło i ledwo powstrzymywała się, żeby nie przyłożyć jakimś rozwrzeszczanym dziewczynom. Widziała rozbawione spojrzenia chłopaków, którzy widzieli jak się męczy, chcąc uniknąć przemocy i jeszcze większej ilości problemów, niż ma na chwilę obecną. W końcu udało im się dotrzeć do środka i zająć jeden z wolnych stolików. Szatynka popatrzyła na chwilę przez okno. Ochrona starała się jak tylko mogła, żeby nie wpuścić nikogo z rozwrzeszczanego tłumu.

- To chore. – mruknęła dziewczyna, podpierając głowę na ręce i obserwując twarze swoich towarzyszy, którzy zawzięcie dyskutowali między sobą na temat tego, co chcą zamówić.

- One nas po prostu kochają. – wyszczerzył się blondyn, machając do dziewczyn.

- To chore. – powtórzyła.

- A tak zmieniając temat. – zaczął Louis sprawiając, że rodzeństwo spojrzało na niego wyczekująco. – Przyszliśmy tutaj, żeby ci coś powiedzieć i żaden z naszych domów, albo twoje mieszkanie, na tym nie ucierpiało. – dodał, spoglądając co chwilę na Niall ‘a. Blondyn odetchnął głęboko.

- Chcieliśmy spróbować jakoś załagodzić sytuację i nasz prawnik rozmawiał z odpowiednimi ludźmi, ale mimo wszystko rozprawa się odbędzie i nikt nie wie, jaką sędzia podejmie decyzję. – mruknął, spuszczając wzrok na swoje splecione palce.

- Spokojnie, poradzę sobie. – mruknęła, odwracając wzrok. Tak naprawdę niczego nie była pewna. Wiedziała tylko, że gliniarz na pewno załatwi jej najgorszego sędziego w całym kraju, żeby miał pewność co do wyroku.

- Ale mamy też dobre wieści! – sytuację postanowił uratować Lou. – Nawet, jeśli pójdziesz do więzienia, to szkoła cię nie wyrzuci. Wyprzedzając twoje kolejne pytanie. Zgodziliśmy się w zamian za to zagrać koncert charytatywny dla syna jednego z nauczycieli.

- Nie musieliście. – spuściła głowę, zagryzając dolną wargę.

- Chcieliśmy. – odpowiedzieli równocześnie, dzięki czemu na twarzy Madeleine pojawił się szeroki uśmiech. Coś w środku podpowiadało jej, że życie w cale nie musi być takie straszne.

Boże, dziękuję ci za tych kretynów.

czwartek, 24 kwietnia 2014

Chapter Twenty: "I love you."

Rozdział Dwudziesty: “Kocham cię.”
~*~

- Gotowa? – zapytał Louis, przekładając sobie przez ramię pasek od sportowej torby, w której znajdowały się wszystkie rzeczy Madeleine, które miała ze sobą w szpitalu. Dziewczyna w odpowiedzi niepewnie pokiwała głową, z grymasem na twarzy podnosząc się z łóżka i od razu opierając na kulach.

            Niepewnym, ślamazarnym krokiem ruszyła ku wyjściu ze swojego pokoju. Chciała jak najszybciej opuścić to chore miejsce, w której tak naprawdę nic jej nie było wolno zrobić. Jeszcze nie do końca radziła sobie z chodzeniem o kulach, ale coraz bardziej zaczynało to dziewczynie wychodzić. Oczywiście całe One Direction zgodnie stwierdziło, że gips szatynki trzeba jakoś ozdobić i wyszło na to, że ma teraz na nim pięć autografów. Na początku rzucała się, ale i tak nie była w stanie nic zrobić. Poczekała chwilę na windę, a później weszła do niej, skupiając się na tym, żeby nie upaść. Przejazd minął im bardzo szybko, więc już po minucie wychodziła z powrotem na szpitalny korytarz. Jęknęła, załamując ramiona, kiedy stanęła przed cholernie wysokimi schodami.

- Ten, kto wymyślił coś takiego w szpitalu powinien zginąć. – mruknęła pod nosem, już próbując zejść z pierwszego.

            Nie dane jej jednak było nic więcej zrobić, ponieważ poczuła, jak zaczyna unosić się nad ziemię. Zdziwiona podniosła głowę, obserwując rozbawioną twarz Louisa. Chciała coś powiedzieć, jakoś go opieprzyć, ale nie miała pojęcia, jak. Skończyło się na tym, że wydobyła z siebie jakieś ciche warknięcie, ku jeszcze większemu rozbawieniu szatynka. Odstawił ją na ziemię dopiero wtedy, kiedy dotarli do jego samochodu, a i wtedy nie do końca, ponieważ posadził ją na fotelu pasażera. Kule natomiast wsadził na tylne siedzenia i w końcu sam zajął miejsce kierowcy. Popatrzył w jej oczy z szerokim uśmiechem, by po chwili ruszyć w kierunku domu Niall ‘a. Całą drogę pokonali w ciszy, w cale się do siebie nie odzywając.

- Poradzę sobie. – powiedziała Madeleine, kiedy zatrzymali się już na miejscu. W odpowiedzi usłyszała cichy śmiech towarzysza, ale postanowiła zupełnie go zignorować.

            Wyszła na zewnątrz o własnych siłach, ponieważ o dziwo Louis jej posłuchał i dalej siedział grzecznie za kierownicą. Jedynie denerwował ją fakt, że uważnie przygląda się szatynce, jakby czekał, aż w końcu się przewróci i dzięki temu to on będzie miał rację. Wskazała głowa na tylne siedzenie, sygnalizując mu tym samym, żeby podał jej kule, które rzekomo mają ułatwić jej poruszanie się. Podziękowała cicho, odbierając swoja tymczasowa własność i ruszyła w kierunku wejścia. Usłyszała trzaśnięcie za sobą, więc domyśliła się, iż chłopak mimo wszystko chce ją asekurować. W głębi ducha mu za to dziękowała. Westchnęła ciężko, stając przy schodach, po czym odwróciła się do niego i zmierzyła groźnym spojrzeniem. Tommo wzruszył bezradnie ramionami, udając się w kierunku drzwi. Już miał wchodzić do środka, ale powstrzymał go w ostatnim momencie cichy glos dziewczyny.

- No już miej tą satysfakcję. – mruknęła pod nosem, odrzucając dwie metalowe rurki na bok i patrząc na niego wyczekująco.

            Szatyn wyszczerzył się szeroko, pchając drzwi, żeby wejście otworzyło się szeroko. Podszedł do niej i bez najmniejszego problemu wziął na ręce. Madeleine dopiero teraz, kiedy zobaczyła wnętrze domu, zauważyła że nie są u Niall ‘a, a Louisa. Podniosła głowę do góry, krzyżując ręce pod piersiami i patrząc na niego wyczekująco. Ten tylko uśmiechnął się pod nosem i pokiwał przecząco głową, tym samym sygnalizując, że nic od niego nie wyciągnie. Warknęła coś niezrozumiałego pod nosem, odwracając wzrok. Nie lubiła przyznawać komuś racji, a w tym momencie było to niezbędne. Zdziwiła się, kiedy ominął drzwi do pokoju i postawił ją dopiero w łazience.

- Zaraz przyniosę ci jakieś ubrania, a ty masz dwie godziny, żeby się przygotować do czegoś specjalnego. – wymruczał jej do ucha, obejmując ją od tyłu i składając delikatny pocałunek na karku szatynki.

            Poczuła przyjemny dreszcz, rozchodzący się po całych jej plecach. Odruchowo położyła swoje dłonie na jego, zagryzając dolną wargę i poddając się jego pieszczotom. Niestety, cała przyjemność minęła natychmiast, kiedy tylko chłopak zaczął się od niej po woli odsuwać. Wiedziała, co to oznacza – chce opuścić łazienkę. Najpierw jednak podszedł do wanny, odkręcając wodę i dolewając do niej płynu do kąpieli, dzięki któremu będzie miała pianę. W tym czasie ona sama rozebrała się do bielizny. Wiedziała, że kiedy skończył, zlustrował jej ciało uważnym spojrzeniem. Dziewczynie to nie przeszkadzało. Przecież już spali ze sobą, więc nie ma się o co martwić, bo widział ją nago.

- Skąd to masz? – zapytał, wskazując na bliznę, na jej biodrze. Schyliła się, patrząc w miejsce, o którym mówi.

- Nie wszyscy są w stanie znieść porażkę z dziewczyną. – zaśmiała się, przejeżdżając palcami po szramie. Nie lubiła jej, ale nic nie mogła z nią zrobić.

- A tą na ramieniu? – podszedł do niej i położył dłoń na wcześniej wspomnianej części ciała dziewczyny. Szatynka wzdrygnęła się na samo wspomnienie.

- Uciekałam z chłopakami przed grupą nieprzyjemnych kolesi i zahaczyłam o wystający z płotu drut. – wytłumaczyła, podnosząc głowę i patrząc w jego oczy. Pokiwał głową, że rozumie i skierował się do wyjścia. Madeleine w ostatnim momencie załapała go za rękę. Popatrzył na nią zdziwiony.

- Wykąpiesz się ze mną? – zapytała niepewnie, spuszczając głowę. Dopiero teraz dotarło do niej, że zachowała się jak napalona na niego małolata. Gdyby nie fakt, że on dalej tutaj jest, to uderzyłaby się z otwartej dłoni w czoło.

            Nie dane jej jednak było długo nad tym myśleć, ponieważ poczuła chłodne dłonie chłopaka na swoich biodrach, które przyciągnęły ją do niego. Wstrzymała oddech, kiedy zaczął całować delikatnie szyję dziewczyny. Madeleine odchyliła głowę na lewo, kładąc swoje dłonie na jego i zamykając oczy. Chciała jak najbardziej poddać się trwającej chwili. Wiedziała, że nie będzie żałować, więc nie ma nic do stracenia. Odwróciła się do niego przodem, wkładając dłonie pod koszulkę szatyna i ciągnąc nią do góry. Nie musiała długo czekać, ponieważ Louis niemalże natychmiast pomógł dziewczynie, ściągając z siebie ciuch i odrzucając go gdzieś na bok. Zagryzła dolną wargę, przyglądając się jego wyrzeźbionemu ciału. Poczuła satysfakcję, że to właśnie ona teraz wędruje po nim bezkarnie opuszkami palców, a nie jakaś inna, wyjątkowo piękna dziewczyna. Niepewnie chwyciła palcami sprzączkę od paska i cały czas patrząc w niebieskie oczy Lou zaczęła ją odpinać. Chłopak oparł swoje czoło o jej, pomagając w pozbyciu się swoich spodni. Już po kilku sekundach oboje stali przed sobą w samej bieliźnie.

            Tomlinson, nie spuszczając głowy i cały czas patrząc Madeleine w oczy, zaczął wędrować dłońmi po jej nagich plecach, aż w końcu dotarł do zapięcia od stanika, który chwilę później wylądował obok jego spodni. Jęknęła cicho, kiedy Louis zaczął całować jej odkryte piersi. Nie trwało to jednak długo, ponieważ już po chwili zsunął z niej majtki i podniósł do góry bez najmniejszego problemu. Poczuła się w jego ramionach jak lekkie, bezbronne piórko, z którym może zrobić, co tylko mu się podoba. Jednak podobało jej się to uczucie. To tak, jakby mogła w końcu przestać być tą twardą, bo ktoś inny chce wziąć na siebie część jej prywatnych problemów, a szczególnie tych najcięższych, z którymi sobie nie radzi. Delikatnie włożył ją do wody, nogę z gipsem zostawiając poza wanną. Chwilę później on również wszedł do środka, siadając za dziewczyną.

- Nawet nie wiesz, jak bardzo powstrzymują się teraz, żeby nie rzucić się na ciebie. – wymruczał jej do ucha po kilku minutach i przejechał nosem przez całą szyję szatynki.

- To przestań. – zaśmiała się, zamykając oczy. Odchyliła głowę do tyłu, uśmiechając się delikatnie i dotykając jego dłoni, które położył na jej brzuchu, obejmując ją ramionami.

- Musisz poczekać do wieczora. – mruknął, zaczynając składać drobne pocałunki na ramionach szatynki.

            Godzinę później Louis wyszedł z wanny tłumacząc się tym, że musi coś jeszcze załatwić. Nie protestowała. Nie miała jednak zamiaru dalej siedzieć w wannie, ponieważ woda zrobiła się całkowicie zimna. Nie zważając na rozkaz Lou, w którym kazał zawołać go, jeśli będzie chciała wyjść, o własnych siłach opuściła wannę. Wytarła się, a później owinęła ręcznikiem i mocno kuśtykając dotarła do pierwszego lepszego pokoju, którym okazał się pokój szatyna. Nie zważając na to, że powinna wcześniej zapytać, wyjęła z szafy pierwszą lepszą koszulkę, po czym naciągnęła ją na siebie, mokry ręcznik odrzucając gdzieś na bok. Na jej szczęście T – shirt sięgał dziewczynie niewiele ponad kolana. Już miała opuszczać pomieszczenie i spróbować zejść ze schodów na dół, gdzie najprawdopodobniej teraz przebywa dwudziestotrzylatek, ale wyręczył ją, stając w drzwiach. Zmierzył zdziwionym spojrzeniem, uśmiechającą się niewinnie brązowowłosą.

- Czego w słowach „zawołaj mnie, jak skończysz” nie zrozumiałaś? – westchnął, załamując ramiona.

- Ależ wszystko zrozumiałam, po prostu nie jestem aż taką kaleką, żeby sobie nie poradzić. – wywróciła oczami, przyglądając mu się uważnie, kiedy zaczął się do niej zbliżać. Nie wiedziała, co chce zrobić i nie podobała jej się ta niewiedza.

            Tomlinson jednym ruchem wziął ją na ręce. Pisnęła cicho, naciągając końce koszulki ja najniżej, żeby nic nie odkryła. Chłopak z dziewczyną na Rękach wyszedł ze swojego pokoju i udał się do jakiegoś innego, zupełnie jej nieznanego. Kiedy był już w środku posadził ją na łóżku i podał papierową torebkę. Popatrzyła na niego, odbierając przedmiot i podnosząc wysoko jedną brew. On w odpowiedzi tylko machnął głową, żeby zobaczyła. Wsadziła, więc rękę do środka, uważnie badając opuszkami palców delikatny materiał, który się tam znajdował. Po kilku sekundach, kiedy ciekawość już całkowicie nad nią zawładnęła, wciągnęła, jak się okazało, krótką, fioletową sukienkę bez ramiączek. Popatrzyła na niego szeroko otwartymi oczami.

- Mam założyć sukienkę do gipsu i wyjść tak do ludzi? Odpada. – powiedziała twardo, krzyżując ręce pod piersiami. Szatyn, kręcąc głową z dezaprobatą, podszedł do niej i ciągnąc za ręce podniósł do pozycji stojącej.

- W salonie jest już wszystko gotowe, za pół godziny przyjdę po ciebie. Bieliznę znajdziesz w torbie. – pocałował ją krótko, po czym od razu opuścił pomieszczenie, nie chcąc słuchać więcej narzekań z jej strony.

            Stała chwilę w miejscu, ale w końcu postanowiła się przygotować. Nie chciała zakładać na siebie sukienki, ale widziała, że Louisowi na tym zależy, więc ten raz postanowiła się poświęcić. Kiedy już skończyła się przygotowywać stanęła przed lustrem i przyjrzała sobie uważnie. Fioletowy materiał opinał jej szczupłą sylwetkę, uwydatniając wszystkie krągłości. Włosy postanowiła zostawić rozpuszczone. Z makijażu w ogóle zrezygnowała, nawet nie miała tutaj jakichkolwiek kosmetyków. Usłyszała, jak drzwi się otwierają, więc odwróciła się w tamtym kierunku. Lou stanął wbity w podłogę. Zaśmiała się cicho, starając się podejść do niego, ale słabo jej to wyszło. Szatyn pokręcił głową, chcąc przywołać się do porządku i po raz kolejny tego dnia wziął ją na ręce.

- Po to dostałam w szpitalu kule, żeby móc chodzić samej. – mruknęła pod nosem, patrząc od dołu na jego twarz i wydymając usta. – A poza tym w końcu dostaniesz przepukliny. – dodała, krzyżując ręce.

- Jesteś tak lekka, że nawet nie czuję, że cię niosę. – zaśmiał się, sadzając ją na krześle przy stole.

            Popatrzyła na niego niepewnie. Niby nigdy nie jadła nic, co on ugotował, ale z doświadczenia wiedziała, że chłopaki raczej nie są najlepszymi kucharzami. Dalej nie rozumie, jak mężczyźni mogą zostawać szefami kuchni. Louis pokręcił rozbawiony głową, siadając na swoim miejscu. Wskazał dłonią, żeby się częstowała. Zagryzła dolną wargę, sięgając po widelec i nawijając na niego spaghetti. Wsunęła je po woli do ust i otworzyła szeroko oczy.

- Dobre. – powiedziała, kiedy zdołała przełknąć kęs. W odpowiedzi otrzymała jego szczery śmiech.

- Niall mi pomagał. – powiedział cały czas rozbawiony. Madeleine jak na zawołanie chwyciła szklankę z wodą i zaczęła przepijać wszystko, co przed sekundą zjadła. Odwróciła głowę w kierunku wejścia do salonu, gdy usłyszała głośne odchrząknięcie.

- Nie dodałem niczego. – zaśmiał się blondyn, patrząc prosto na swoją siostrę.

- Ja wiem, że się pogodziliśmy, ale wiesz jak między nami było wcześniej. – wskazała palcem raz na siebie, a raz na niego.

- Dobra, zostawiam was. Tylko pamiętajcie, że Madi jest jeszcze za młoda na matkę! – wybiegł szybko z domu.

- Debil! – krzyknęła za nim, odwracając się z powrotem do rozbawionego Louisa.

- Jesteście słodcy jako niekłócące się rodzeństwo. – powiedział poważnie, ale chwilę później wybuchł niepochamowanym śmiechem. Szatynka fuknęła urażona pod nosem i skrzyżowała ręce. – No już nie obrażaj się. – nachylił się nad stołem i pocałował ją w policzek.

- Ok. Tylko powiedz mi po co to wszystko. – uśmiechnęła się szeroko, powracając do jedzenia. Lou pokręcił z niedowierzaniem głową.

- Najpierw zjedzmy kolację. – poprosił.

            Cały wieczór minął im na śmianiu się i wygłupianiu. Zjedli razem kolację, a kiedy tylko skończyli Louis, nie zważając na protesty dziewczyny, zaniósł ją do salonu, gdzie włączyli telewizor i z butelką czerwonego wina rozmawiali na wszystkie tematy. Dziewiętnastolatka próbowała mu wytłumaczyć, że nic jej się nie stanie, jeśli on odwiezie ją do mieszkania i pozwoli normalnie chodzić do szkoły. No może prawie normalnie, bo teraz już wszyscy mieliby ją za kryminalistkę i nie podchodzili na bliżej niż kilka metrów. Oczywiście Tomlinson stwierdził, że to jest wykluczone i nie będą dłużej na ten temat rozmawiać, bo dalsze konwersacje są bezsensowne. Davies nie pozostało w udziale nic innego, jak po prostu odpuścić.

            Nagle dziewczyna oparła się o jego klatkę piersiową i zaczęła bezsensu patrzeć w telewizor. Louis objął ją ramieniem w pasie, odstawiając lampkę z resztką wina na szklany stolik. Spuścił wzrok prosto na nią i obserwował, jak jeździ delikatnie palcem po naczyniu, trzymanym w dłoniach. Odetchnął głęboko, zamykając na chwilę oczy i licząc w myślach do dziesięciu, żeby chociaż trochę się uspokoić.

- Madeleine. – powiedział cicho, czekając na jakąkolwiek reakcję wcześniej wspomnianej przez siebie szatynki. Kiwnęła głową, dając mu tym samym do zrozumienia, że słucha. – Madeleine, chciałbym cię zapytać o coś bardzo ważnego. – dziewiętnastolatka, podniosła się do siadu i popatrzyła na niego uważnie.

- Mam się bać? – zapytała niepewnie, spuszczając wzrok i patrząc na przedmiot trzymany w dłoniach. Nie stawiała jednak żadnego oporu, kiedy Louis wyjął z jej drobnych dłoni pustą lampkę i odstawił obok swojej. Podniósł do góry głowę towarzyszki i sprawił, że popatrzyła mu w oczy.

- Madeleine. – zaczął ponownie. Szatynka złapała jego dłonie i zacisnęła mocniej swoje palce na palcach szatyna. Uśmiechnął się delikatnie. – Wiesz, albo może i nie, ale zależy mi na tobie. Jeszcze nigdy, żadna dziewczyna nie działa na mnie tak bardzo, jak ty. Kiedy dowiedziałem się, że wylądowałaś w szpitalu, to tak, jakby cały mój świat stanął w miejscu i nigdy więcej miał się nie poruszyć. Wszystko, dosłownie wszystko przestało mieć jakiekolwiek znaczenie. – odwrócił na chwilę wzrok, zaciskając wargi w mocną kreskę. – Kocham cię, Leine. – znów spojrzał na nią.

            Jednak nie zobaczył tego, co chciał. Chociaż tak naprawdę sam nie wiedział, na co liczył. Ale na pewno nie na szok, którym go obdarowała. Jej oczy szeroko się otworzyły, a twarz pobladła, jakby się czegoś wystraszyła. Bała się jego wyznania. Zabrał swoje dłonie, wplatając je na chwilę we włosy, ale szybko podniósł się ze swojego miejsca. Chciał coś powiedzieć, ale tylko uchylił usta, po czy natychmiast je zamknął i tak kilkakrotnie, aż w końcu zrezygnował.

- Zapomnij. – wyszeptał, wychodząc z salonu i kierując się do drzwi.

            Szatynka siedziała przez chwilę w zupełnym szoku. Nie wiedziała, co się dzieje. Louis ją kocha. Patrzyła na niego, czekając aż zacznie skakać po pokoju, śmiejąc się o krzycząc „żartowałem”. Nic takiego jednak się nie stało. Usłyszała jedno słowo, które zabrzmiało jak prośba i chwilę później Tommo opuszcza pomieszczenie. Dopiero wtedy coś sobie uświadomiła. Ona go kocha. Nie jak przyjaciela, ale jak dziewczyna chłopaka. Usłyszała głośne trzaśnięcie drzwi, przez co poderwała się z siedzenie i nie zważając na gips oraz sukienkę zaczęła kuśtykać do holu.

- Louis! – krzyknęła zdesperowana, ale nie dostała żadnej odpowiedzi.

Boże, niech nie będzie za późno.