Rozdział Szósty: „Pasja często pomaga się zaaklimatyzować.”
~*~
„O tym, że się jest
szczęśliwym, wie się dopiero, kiedy to minęło.”
~ Stanisław Lem
___________________________
Obudziło ją światło, wpadające przez odsłonięte
rolety. Zaklęła pod nosem. Czy ona naprawdę nie mogła się domyśleć, żeby
spuścić to cholerstwo? Teraz miałaby święty spokój. Niechętnie zwlekła się z
łóżka, po czym powędrowała do okna, żeby zobaczyć pogodę. Jakie było jej
zdziwienie, kiedy ujrzała ludzi chodzących w letnich ciuchach. Niby nic
nadzwyczajnego, zważając na porę roku, jaką właśnie mają, ale kilka ostatnich
dni raczej nie było najcieplejsze. Uśmiechnęła się do siebie. Może odwiedzi
boisko w starej szkole i pogra z chłopakami w nogę? Dawno tego nie robiła.
Wyjęła z szafy szorty, z motywem flagi USA, czarną bokserkę oraz czapkę
w tym samym kolorze. Weszła do łazienki, umyła się i już po chwili stała z
powrotem w pokoju, wiążąc swoje czerwone Converse. Stanęła przed lustrem i
zaczęła zastanawiać się, czy uświadomić piątkę kretynów, że w jej wyglądzie
jest coś jeszcze oprócz tego, o czym wiedzą. Po chwili stwierdziła, że to nie
ich interes i założyła dodatkową parę kolczyków w uszy oraz po jednym w nosie i
wardze. Tak, teraz zdecydowanie była w stu procentach sobą. Przełożyła jeszcze
tylko czarne słuchawki przez szyję i była gotowa.
Zeszła szybkim krokiem po schodach do kuchni i zrobiła kanapkę na
śniadanie. Przeważnie nie je tego posiłku, ale dziś, może dlatego, że jest
dwunasta po południu, zrobiła wyjątek. Właśnie popijała kolejny kęs sokiem
pomarańczowym, kiedy zza okna spostrzegła dosyć ciekawą scenę. Louis latał z
futbolówką od jednego chłopaka do drugiego i wręcz błagał, żeby ktoś z nim
zagrał. Uśmiech od razu uniósł nieznacznie kąciki jej ust. Nie wiedziała jednak, dlaczego ta scena tak na nią wpłynęła. Dlatego szybko wróciła do obojętnej maski. Skończyła szybko jedzenie i niemalże
wybiegła z domu do ogródka. Oparła się o jedną ze ścian domu i wsadziła dłonie
do kieszeni.
- Harry, skarbie, no nie bądź taki! – usłyszała skomlenie szatyna. Zaczęła mu się przyglądać i musiała stwierdzić, że z szeroko otworzonymi oczami, wysuniętą dolną wargą, na kolanach oraz z błagalnym wyrazem twarzy wyglądał przekomicznie. Spuściła głowę, kiedy na jej usta ponownie wpłynął szeroki, niechciany uśmiech.
- Proszę, proszę. Księżniczka zaszczyciła nas swoją obecnością – usłyszała sarkastyczną barwę głosu blondyna i całe szczęście od razu ją opuściło. W pewnym sensie była mu za to wdzięczna. Nie chciała w końcu, żeby którykolwiek z nich pomyślał, że cokolwiek może sprawić, aby poczuła się dobrze w ich towarzystwie. Obrzuciła chłopaka nienawistnym spojrzeniem, odwróciła się na pięcie i już zamierzała udać się na wcześniej zaplanowany spacer, ale w ostatnim momencie, kiedy znajdowała się już przy bramie, poczuła uścisk na nadgarstku. Od razu przystanęła i zaczęła obserwować chłopaka z piłką w rękach.
- Zagraj ze mną! – krzyknął, machając jej przedmiotem przed oczami. Uniosła brew, odsuwając się znacznie, nie chcąc aby uszkodził jej nos. Zacisnęła szczęki, przyglądając się z bliska szatynowi.
- Przecież ona nie zadaje się z nikim, kto nie
jest tego wart! Nawet nie próbuj Lou i tak nie masz co do niej startować! –
usłyszeli zza domu. Madeleine zacisnęła pięści i powieki, licząc w myślach do
dziesięciu. Jeszcze chwila, a sławny BoyBand będzie musiał funkcjonować w
czwórkę, a ona bardzo chętnie i z dumą odpowie za morderstwo na swoim przyszywanym bracie.
- Leżą przy basenie? – zapytała. Tomlinson pokiwał gorliwie głową, myśląc że jeżeli będzie współpracował, to dziewczyna spełni jego prośbę. Chwyciła piłkę w obie dłonie po czym kopnęła ją z całej siły tak, że przeleciała nad dachem budynku. Po chwili dało się słyszeć donośny pisk.
- Niezłego masz kopa – przyznał szatyn, kiwając z uznaniem głową, na co ona tylko uśmiechnęła się tryumfująco. Zauważyła, jak podbiega do nich dwóch chłopaków. Oczywiście oboje mokrzy. Jeden to Lokowaty, a drugi, jak on tam miał? No właśnie jakoś na pewno. Podeszli do Louisa i wzięli go na ręce. Nie mogła tego przegapić. Oczywiście tłumaczenia typu „to ona!” lub „to nie ja!” niczemu nie pomogły i już w następnej sekundzie wylądował w basenie.
Nie czekając na nic po prostu wyszła z posesji po czym udała się w bliżej nieokreśloną stronę. Nie wiedziała, dlaczego, ale nagle odechciało jej się wszystkiego. Przecież nic takiego się nie stało, a cały jej dobry humor poszedł się kochać. Westchnęła żałośnie. Jak jeden kretyn potrafi na nią wpłynąć. To wręcz nie do pomyślenia! Jak najszybciej musi coś z tym zrobić. Najlepiej jak najszybciej wyprowadzić się stąd i wrócić do Mullingar.
Po pół godzinnym spacerze dotarła do pierwszych większych sklepów w Londynie. Dom Horana znajdował się wręcz na jego przedmieściach, co było, musi przyznać, dość komfortowe. Zważając na fakt, że dzielnica była strzeżona i jeżeli ktoś nieproszony przez ludzi mieszkających na osiedlu chciał wejść, musiał najpierw dostać na to pozwolenie. Praktyczne, zważając na wszystkich dziennikarz, kręcących się dookoła chłopaków, kiedy tylko chcą zrobić coś szalonego, było to dla nich idealnym rozwiązaniem, aby mogli wieść w miarę spokojne życie.
Zatrzymała się dopiero przy wejściu do jednej z wielu lodziarni w tym ogromnym mieście. Jednak ta konkretna była wyjątkowa. To właśnie tutaj chodzili z rodzicami, kiedy odniosła jakikolwiek sukces w szkole, a rodzicielka Madeleine potrafiła przychodzić tutaj z nią tylko we dwie na plotki. Uśmiechnęła się do siebie i swoich szczęśliwych wspomnień. Pchnęła drzwi; przywitał ją dźwięk małego dzwoneczka. Rozejrzała się uważnie dookoła. Wygląd pomieszczenia był dokładnie taki, jak go sobie zapamiętała. Niewielkie, okrągłe stoliki, poustawiane w dowolnych miejscach, przykryte beżowymi obrusami. Ściany w kolorach kawy z mlekiem, ozdobione ciemno – brązowymi kwiatami. Na suficie duży żyrandol. Powędrowała do jednego ze stolików i zajęła miejsce na wygodnym krześle.
Nie wiedziała, ile czasu spędziła w kawiarni, w towarzystwie wspomnień, ale było jej niesamowicie. Jadła lody czekoladowo – śmietankowe, obserwowała ludzi, rozmawiała z panią Anną, która jest kobietą w podeszłym wieku, a jednocześnie właścicielką tego magicznego miejsca. Okazało się, że rozpoznała szatynkę, gdy tylko ją zobaczyła.
Kiedy Madeleine opuszczała lokal zaczynało się ściemniać. Rozejrzała się dookoła. Nie pamiętała na tyle dobrze okolicy, żeby wracać po ciemku. Zaklęła pod nosem. Dlaczego musiała się aż tak bardzo zasiedzieć? Zamknęła oczy po czym chwyciła telefon w dłoń. Kilka sekund patrzyła w wybrany numer, ale nie mogła się zdecydować, czy nacisnąć zieloną słuchawkę. Zagryzła dolną wargę. W sumie kazał dzwonić, kiedy tylko będzie potrzebowała pomocy, więc czemu ma nie skorzystać? Zadzwoniła, przystawiając słuchawkę do ucha.
~ Słucham – usłyszała w słuchawce głos, od którego ciarki od razu przeszły jej po plecach. Do dziś nie potrafi zrozumieć, jak to się dzieje, że ten chłopak tak na nią działał. Planowała szybko coś z tym zrobić.
~ Tu Madeleine. Mógłbyś po mnie podjechać? –
zapytała niepewnie, bawiąc się palcami wolnej dłoni. Co się z nią do jasnej
cholery dzieje?!
~ Gdzie jesteś? – zapytał po chwili milczenia, a Madi usłyszała w słuchawce narzekania jakiejś dziewczyny. Louis też nie był nadzwyczaj zadowolony, że mu w czymś przeszkadza. Spięła się nie znacznie i z niezrozumiałych dla niej przyczyn zrobiło jej się smutno. Zacisnęła powieki najmocniej jak tylko potrafiła.
~ Słuchaj, skoro ci przeszkadzam, to przepraszam. Wystarczyło powiedzieć. Poradzę sobie jakoś sama – mruknęła pod nosem i nie czekając na żadną odpowiedź po prostu się rozłączyła. Spojrzała niepewnie na zegarek. Dwudziesta. Może jak się spręży i wytęży pamięć, to uda jej się dotrzeć na miejsce w jednym kawałku. Właśnie nadszedł ten moment, kiedy zaczęła żałować, że nie wzięła numeru od Nialla. Chociaż do niego pewnie i tak by nie zadzwoniła.
Westchnęła ciężko i na nic więcej nie czekając ruszyła przed siebie. Zdjęła okulary
Poczuła, jak telefon w kieszeni jej wibruje. Popatrzyła na wyświetlacz. Czy do niego nie docierają jasne słowa „poradzę sobie sama”?! Zupełnie zignorowała to i kilka kolejnych prób połączenia się z nią. Miała ich wszystkich głęboko w dupie. Tak, z rozżalającej się nad sobą Madi przeszła w tą zimną sukę Madeleine i nie zamierzała zmieniać takiego stanu rzeczy. Tamto, to była tylko chwila zupełnie nie kontrolowanej słabości. Na pewno więcej się nie trafi.
W końcu dotarła przed bramę. Spojrzała na wyświetlacz. Dwudziesta pierwsza. Pół godziny dłużej, niż w tamtą stronę, ale to i tak dosyć dobry wynik jak na jej wolne tempo. Westchnęła ciężko, pchnęła furtkę i weszła na teren posesji. Zdawała sobie sprawę, że dostanie kazanie na temat odbierania telefonu, ale po prostu nie miała siły, żeby z nimi rozmawiać. Otworzyła drzwi wejściowe, a pierwszym, co zobaczyła był Loczek, niosący na rękach pełną miskę popcornu. Popatrzył na nią zdziwiony i nic nie mówiąc, w natychmiastowym tempie powędrował do salonu. Madeleine korzystając z tego, że nie wydarł się na całe gardło, informując tym samym o jej obecności, przemknęła szybko do swojego pokoju. Zatrzasnęła za sobą wejście i rzuciła na pościelone łóżko. Zdjęła buty, rzucając nimi w jeden z kątów pokoju. Nie miała siły na nic. Ten spacer wykończył ją pod każdym, możliwym względem. Jęknęła, dotykając swojej łopatki.
Już prawie usnęła w ubraniach, ale usłyszała dosyć głośną rozmowę pod swoimi drzwiami. Powinna już dawno spać, bo przecież jutro ma rozpoczęcie szkoły, ale jak na załączonym obrazku widać – blondas nie może wytrzymać dnia bez porządnej kłótni. Westchnęła żałośnie nad swoim losem i podeszła do wejścia. Otworzyła drzwi na całą szerokość. Louis i Niall popatrzyli na nią zdziwieni, a pod ścianą naprzeciwko siedziała pozostała trójka zawzięcie jedząc miskę popcornu. Obrzuciła ich nienawistnym spojrzeniem, czekając na dalszy rozwój wydarzeń.
- Dlaczego nie powiedziałaś mi, gdzie mam po ciebie przyjechać? – odchrząknął Louis, prostując swoją postawę. Była pewna, że ci na podłodze mają niezłe przedstawienie. No cóż, przynajmniej dzieciakom się podoba.
- Powiedziałam, że poradzę sobie sama. Jestem już dużą dziewczynką – warknęła w ich kierunku, przewracając oczami. Niall momentalnie zwęził powieki, wyrażając tym samym chęć mordu na przyrodniej siostrze.
- Mogłaś przynajmniej odebrać telefon – mruknął, przybierając bojową postawę i machając Madi palcem przed nosem jak jakaś stara przekupa. Błąd, to działało na szatynkę, jak przysłowiowa „płachta na byka”. Postanowiła, że jeszcze przez chwilę będzie hamować swoje nerwy, bo może im zrobić poważną krzywdę.
- Od kiedy to ty się o mnie martwisz? – zapytała, uśmiechając się sarkastycznie. Gdyby to było możliwe, głowa Horana eksplodowałaby właśnie w tym momencie. Już miała iść do pokoju, ale zatrzymał ją głos blondasa.
- Odkąd rodzicom na tobie zależy. Jak dla mnie mogłabyś zginąć na tym swoim motorze – zabolało. Nie ważne, czy powiedział to pod wpływem emocji i tak zabolało.
Madeleine, nie wiele myśląc podeszła do Horana i z otwartej dłoni sprzedała mu siarczystego policzka, po czym odwróciła się na pięcie i weszła do pokoju, trzaskając za sobą drzwiami. Dlaczego to tak cholernie ukuło ją w serce, przecież na tym gnojku nawet jej nie zależy. Rzuciła się z powrotem na łóżko, starając się, żeby cała woda z jej oczu wsiąknęła w poduszkę. Dlaczego w Mullingar takie uwagi nie robiły na niej wrażenia, a w Londynie od razu płacze? Może to dlatego, że w Irlandii miała przyjaciół, a tutaj jest zupełnie sama? Szkoda, że nie zauważyła jak cała piątka przygląda jej się niemo z szeroko otwartymi ustami. Na pewno poprawiłoby jej to nieznacznie samopoczucie.
W końcu nadszedł ten
dzień. Madeleine podniosła się niechętnie z łóżka i, pomstując na czym tylko
świat stoi, podeszła do szafy. Zupełnie nie wiedziała, co ma na siebie założyć.
Wyrzucała za siebie poszczególne ubrania, aż w końcu chwyciła skórzaną
spódnicę. Zaczęła przyglądać się jej ze wszystkich stron. Na jej twarz wkradł
się grymas niezadowolenia, gdy zdała sobie sprawę, że żaden lepszy pomysł nie
przyjdzie jej do głowy. Westchnęła ciężko. Nawet nie zorientowała się, kiedy
większa część szafy wylądowała na podłodze. Odrzuciła rzecz, którą trzymała w
dłoniach na łóżko i zabrała za poszukiwania białej bokserki. Warknęła coś
niezrozumiałego pod nosem, uświadamiając sobie, że ma ich od cholery, a teraz
żadnej nie może zlokalizować. Zdecydowanie powinna zmienić sposób poszukiwania
strojów. Uśmiechnęła się pod nosem, kiedy podniosła do góry poszukiwaną część
garderoby. To teraz wystarczy zastanowić się, co jeszcze? Na pewno jedzie
motorem, więc bez skórzanej kurtki się nie obejdzie. Z butami nie miała
problemu. Wybrała czarne wysokie, które nie miały ani obcasów, ani koturnów.
Mimo to były jednymi z najwygodniejszych butów, w jakie wyposażona jest jej
szafa.
Wzięła wybrany strój i udała
się w kierunku wyjścia z pokoju. Oczywiście wrodzone kalectwo musiało dać o
sobie znać i, kiedy Madeleine była już przy drzwiach, jej stopy zaplątały się w
jakiś ciuch, dzięki czemu nie ominęło jej bliższe spotkanie z twardą podłogą.
Pisnęła przerażona w czasie "lotu". Starała się złapać klamki, ale to
nic nie dało. Odgarnęła zamaszystym ruchem do tyłu włosy, które przysłoniły jej
twarz. Z jej ust wydobywały się najróżniejsze przekleństwa, kiedy na czworaka,
oczywiście ze spódnicą i bokserką w dłoniach (postanowiła odpuścić sobie na
razie obuwie), zmierzała w kierunku wyjścia z pokoju. Podniosła się niezgrabnie
z podłogi po czym wyszła na korytarz. Rozejrzała się dookoła. Nikogo chyba nie
ma w domu. Wzruszyła ramionami. Była pewna, że Niall wpuszczał kogoś jakieś
dwadzieścia minut temu, nie więcej. No cóż - Madi to w cale nie interesuje!
- Padnij! - usłyszała głośny krzyk, więc jak na komendę ciało szatynki po raz kolejny tego pięknego ranka zrównało się z poziomem parkietu.
Jęknęła zrezygnowana, pocierając zaczerwienione kolana. Natężenie przekleństw, które wydobywały się zza jej zaciśniętej szczęki, wzrosło dwukrotnie. Po raz kolejny odgarnęła długie włosy z twarzy. Refleks miała wyśmienity, dzięki czemu uniknę bliższego spotkania z, jak się okazało, ciastem czekoladowym. Niestety Louis nie miał już takiego szczęścia i aktualnie leżał na plecach z wybałuszonymi gałami oraz wystawionym do wierzchu jęzorem, najprawdopodobniej udając martwego. Na twarzy miał resztki deseru. Doprawdy, wyglądało to bardzo realistycznie, zważając na szeroki uśmiech, którego nie był w stanie pohamować. Zacisnęła pięści, jej usta uformowały się w wąską kreskę, która była niemalże biała, a oczy zwęziły do nienaturalnych rozmiarów, ciskając piorunami.
- Was do reszty pojebało? - warknęła w kierunku zwijającej się ze śmiechu czwórki. Nie rozumiała, dlaczego jej słowa wzmocniły ich rozbawienie.
- Spokojnie, mała. To tylko żarty - zaśmiał się Loczek. Policzyła w myślach do dziesięciu, ale i tak nie dała rady powstrzymać się przed złośliwym komentarzem.
- Mała, to jest twoja pała - mruknęła pod nosem. Jeszcze nigdy nie widział, żeby ktoś aż tak ryczał ze śmiechu. Wszyscy, nawet Harry, którego dotyczyła wcześniejsza złośliwa uwaga oraz "martwy" Louis, leżeli w tym momencie na podłodze, a ich twarze dosyć szybko stawały się mokre od płaczu. Westchnęła ciężko po raz kolejny tego ranka i wstała z podłogi.
W tempie natychmiastowym znalazła się w łazience i zamknęła od środka, żeby przypadkiem nie paść ofiarą ataku pięciu frajerów, których wycie było najprawdopodobniej słychać w całej dzielnicy. Zastanawiała się, skąd oni biorą aż tyle radości życiowej. Na każdym kroku i ze wszystkiego robiliby sobie żarty; mają niesamowity dystans do siebie samych. Pokręciła głową na wszystkie strony, kiedy jej myśli zaczęły zbaczać na niewłaściwy tor. Jeszcze chwila i uzna, że podziwia ich za to. Zaśmiała się nerwowo. Do takich wniosków na pewno nigdy nie dojdzie.
Rozebrała się i weszła pod prysznic. Zignorowała pieczenie lekko zdartych kolan, kiedy chłodna woda zaczęła je obmywać. Na pewno zaczerwienione będą idealnie współgrały z dosyć krótką spódnicą. Rajstop nie ma zamiaru zakładać, ten pomysł odpada ba starcie. Może, kiedy natrze je trochę kremem do rąk przybiorą mniej więcej normalny kolor. Marne szanse, ale zawsze można spróbować. Zakręciła kurki i wyszła spod prysznica, wycierając się dokładnie. Stanęła przed lustrem, żeby przeczesać długie włosy. Już miała wziąć się za ubieranie, kiedy uświadomiła sobie jedną bardzo ważną rzecz. Nie wzięła bielizny. Westchnęła żałośnie pp raz wtóry i przewinęła się ręcznikiem. Musi tylko zabrać z pokoju to czego zapomniała i w tempie natychmiastowym wrócić do łazienki, żeby zakończyć poranną toaletę. Położyła dłoń na klamce i odliczyła do trzech. Zacisnęła powieki, po czym pchnęła drzwi z całej siły. Teraz, albo nigdy. Na jej szczęście nikogo nie było na korytarzu. Oparła się o wejście do swojego pokoju, odchylając nieznacznie głowę do tyłu. Niestety, jej chwila chwały została w dość brutalny sposób przerwana.
- Wow - usłyszała z głębi pomieszczenia. Jej oczy momentalnie otworzyły się szeroko. Popatrzyła przed siebie.
W stu procentach zdawała sobie sprawę, jak obecna sytuacja wygląda. Na jej łóżku, przykryci kołdrą, leżą Horan i Tomlinson. Sama Madeleine natomiast stoi obie przed nimi w samym ręczniku, który odkrywa dość sporo i lekkim rozkroku. Po jej ramionach oraz dekolcie spływa woda, powodująca gęsią skórę na ciele szatynki. Potrząsnęła głową i nie spuszczając z nich wzroku skierowała się do komody z bielizną. Na oślep otworzyła szufladę, po czym w ten sam sposób znalazła koronkowy zestaw, składający się z białej góry i czarnego dołu. W tempie natychmiastowym przemieściła się do pomieszczenia, zajmowanego wcześniej.
Piętnaście minut później schodziła już na boso po schodach. Ubrana! I miała zamiar sprawić niezły opieprz dwójce, która miała czelność wejść do jej pokoju i wpakować się do jej łóżka, pod jej kołdrę. Ich niedoczekanie. Madeleine nie ma zamiaru pozwalać na naruszanie swojej przestrzeni osobistej. Idzie o zakład, że jeśli ona wparowałaby do pokoju któregokolwiek z nich bez uprzedzenia, to byłaby awantura na pół Londynu. Wparowała do salonu, gdzie ca piątka najwyraźniej odpoczywała i stanęła przed telewizorem, zakładając ręce na wysokości piersi. Od razu zaczęło się gadanie, żeby odsłoniła, ale Madi tylko podniosła wysoko lewą brew.
- Jeszcze raz zobaczę któregoś w moim pokoju, a wyląduje na cmentarzu - wymamrotała, kładąc nacisk na słowo, wskazujące o czyim pomieszczeniu jest mowa oraz wskazując palcem dwóch winowajców.
Wzrok dziewczyny padł na naścienny zegar. Z przerażeniem stwierdziła, że do rozpoczęcia została jej tylko godzina, a musi dojechać jeszcze praktycznie na drugi koniec miasta. Z cichym piskiem pobiegła po kurtkę i buty. Telefon wraz z portfelem wsadziła do kieszeni nakrycia wierzchniego, a kluczyki chwyciła w dłoń. Biegiem udała się w kierunku drzwi wyjściowych. Krzyknęła tylko "wychodzę", a pięć minut później jechała już w kierunku szkoły. Oczywiście spódnica nie pomagała w jeździe na motorze, ale Madeleine starała się ją z całej siły zignorować.
Kiedy parkowała na szkolnym parkingu swój motor dookoła znajdowało się już całkiem sporo ludzi. Większość z nich oczywiście patrzyła w jej kierunku, co wcale nie ułatwiało dziewczynie zadania wmieszania się w tłum. Zaklęła pod nosem. Może jeszcze nikt nie wie, czyim jest bratem. Modliła się o to z całego, zamarzniętego serca. Zdjęła kask i poprawia na ramieniu warkocz, który zaplotła rano. Rozpięła zamek w kurtce, chwytając telefon. Czymś musiała się zająć, żeby nie rozerwać na strzępy ich wszystkich.
W pewnym momencie jej wzrok powędrował w kierunku samotnej dziewczyny. Nic nie byłoby w tym dziwnego, gdyby nie fakt, że nad nią stały trzy inne, które wyglądały, jak typowe plastiki. Oczy rudej wyglądały, jakby zaraz miała się popłakać. Madeleine westchnęła zrezygnowana. Nie wiedziała, dlaczego, ale poczuła w środku chęć pomocy dziewczynie. Zgrabnymi ruchami wyminęła dosyć sporą grupę ludzi i stanęła za pustakami. Zaraz zacznie się zabawa.
- Te blondi, lepiej zrobisz, jak pójdziesz zająć się przydługimi tipsami - wysyczała w jej kierunku przez zaciśnięte zęby. Spojrzenie wszystkich par oczu od razu powędrowało w jej stronę. Oczywiście sama zainteresowana również mroziła ją spojrzeniem, ale Madi wydało się to niesamowicie śmieszne.
- Lepiej zajmij się sobą, zamiast wtrącać w sprawy innych - warknęła blondynka, co spotkało się jedynie z sarkastycznym śmiechem szatynki. Wytapetowana twarz dziewczyny poczerwieniała.
- Nie wiedziałam, że plastik potrafi mówić - syknęła, nie kryjąc tryumfującego uśmieszku, który wpłynął na twarz dziewczyny, widząc zdezorientowanie na twarzy rywalki.
Madeleine w ostatnim momencie złapała dłoń blondynki, która zatrzymała się przed jej twarzą. Pokiwała przecząco głową. Dała tym samym znak, że takie posunięcie było błędem. Wykręciła rękę dziewczyny do tyłu. Nachyliła się nad jej uchem. Czuła, jak po plecach szatynki przebiega nieprzyjemny dreszcz.
- Posłuchaj mnie teraz uważnie, bo powiem to delikatnie tylko raz. Jeżeli chcesz się z kogoś ponabijać, to wybierz sobie taką osobę, której nie skrzywdzisz. Mam nadzieję, że nie będę musiała tłumaczyć ci tego w inny sposób. Do niezobaczenia - zakończyła, puszczając rękę blondynki. Podeszła natomiast do rudej i odciągnęła ją od tyłu.
- Nazywam się Madeleine, dla znajomych Madi - przedstawiła się,
kiedy znalazły się już na bezpiecznej odległości.
- Cortni - odpowiedziała, niepewnie chwytając wystawioną w jej kierunku dłoń. - Dlaczego się za mnie wstawiłaś? - zapytała. Madeleine zaśmiała się.
- Po prostu nie lubię wytapetowanych pustaków - odparła po chwili zastanowienia. - Chodź, idziemy. Zaraz zacznie się raz cała szopka.
Dwie godziny później, wycieńczona Madeleine stała z powrotem na polu. Cortni pojechała już z mamą do domu, a szatynka za chwilę również miała opuścić to miejsce. Właśnie studiowała plan lekcji, kiedy usłyszała, jak ktoś woła jej imię. Oderwała się od kartki papieru i odwróciła. W jej kierunku biegła grupka chłopaków z umięśnionym blondynem na czele. Obrzuciła ich wyczekującym spojrzeniem, kiedy zdyszani prawie położyli się na trawniku.
- Jestem Denis - powiedział na sam początek. - Serdecznie zapraszam cię do siebie na zajebistą imprezę. Harley Street 12. Godzina dwudziesta rozpoczęcie - zakończył uśmiechając się szeroko. Madi zaczęła intensywnie myśleć. Nagle dopadło ją oświecenie.
- Ale nie będziesz ciągnąć mnie za kucyki? - wypaliła, szczerząc swoje białe zęby. Widziała, jak twarz chłopaka zmienia się diametralnie. Uśmiech wkroczył na jego, bądź co bądź, przystojną twarz. Momentalnie rzucił się w jej ramiona.
- Davies! No to teraz nie wyobrażam sobie tej imprezy bez ciebie! – krzyknął, ściskając dziewczynę z całej siły tak, że łatwo łapała oddech. Zaśmiała się perliście. Zawsze wiedziała, że Denis Mcmilan to wariat.
- Dusisz – mruknęła po dłuższej chwili trwania w stalowym uścisku. Poczuła, jak bardzo po woli zwalnia się, a zaraz później odzyskała możliwość oddychania. Może nie miało być aż tak źle...
Świetny ;) Widzę że Louisowi pojawia się konkurencja w postaci starych znajomych dziewczyny....
OdpowiedzUsuńCzekam na next!
Oczywiście, że chcemy linki do twouch innych opowiadań *o* Napewno są cudne jak to ^^
OdpowiedzUsuńCo do roździału to bardzo mi się spodobał zresztą jak zawsze :))
Czyżby Madi była zazdrosna o Lou?
Cuż z niecierpliwością czekam na kolejny roździalik *.*
Pozdrawiam i życzę duuużo weny Puma2750
SUPER
OdpowiedzUsuńRozdział świetny !!!
OdpowiedzUsuńNie Przejmuj Się Czcionką.
P.S. Zastanawiam się co to była za dziewczyna z Louis'em
Szczerze? Sama nie mam zielonego pojęcia xd
UsuńWooowww woooow i jeszcze raz wooooooow. Ten blog jest zajebisty. OMG! *_________* hshshxhxjjdjdjdjs :)
OdpowiedzUsuńDodawaj szybciutko nastepny!! :)
PS: mam taka prosbe. Moglabyd informowac mnie o rozdzialach na tt?? ;)
@luvmyniallers
Jak tylko go ogarnę, to oczywiście xd
UsuńŚwietne! Naprawdę ciekawe.
OdpowiedzUsuńJasne, że chcemy linki ;D