sobota, 1 lutego 2014

Chapter One: “Passion makes me the strength to fight.”

Rozdział Pierwszy: „Pasja daje mi siłę do walki.”
~*~
Przed, podczas oraz po przeprowadzce nie myśl, jak wiele straciłeś po zmianie – zobacz, jak wiele zyskujesz !
______________________

          Poczuła niesamowicie nieprzyjemne kłucie w tyle czaszki. Ból był nie do zniesienia. Spróbowała otworzyć oczy, ale jej starania spełzły na niczym. Nie mogła się w ogóle ruszać. Co do cholery? Zapytała samą siebie. Nie rozumiała niczego. Jednak świadomość szybko do niej wróciła. Miała wypadek na wczorajszych wyścigach. Zaklęła w czarną przestrzeń, w jakiej się znajdowała. Zaraz, zaraz. Czy ona nie żyje? Czarne myśli od razu zaczęły wchodzić nieproszone do jej umysłu. Chciała je od siebie, odpędzić, ale to zupełnie nic nie dawało, a pogarszało tylko sprawę. Im bardziej starała się z nimi walczyć, to w miarę upływu czasu pojawiało się ich coraz więcej za, aniżeli przeciw.
          Smętne rozmyślania Madeleine przerwał dotyk chłodnej dłoni na jej ręce. Poczuła, jak ktoś dotyka swojego policzka jej palcami. Dobrze znała tą delikatną teksturę skóry, przecież nie raz zdążyła już przekonać się, jak bardzo macocha ma przyjemne dla innych dłonie. Jednak ona nie chciała teraz jej obecności. Wolałaby, żeby to ta biologiczna mama przy niej siedziała, albo chociaż ojciec, ale jak widać tylko zupełnie obcą dla niej kobietę było stać na to, żeby zamartwiać się o nie swoje dziecko. Poczuła, jak po jej twarzy spływa słona łza. Maura musiała ją zauważyć, ponieważ zaraz zaczęła wołać lekarza. Madi błagała ją, żeby tak nie krzyczała, ale to zupełnie nic nie dawało, a tylko pogarszało sprawę, ponieważ jeszcze bardziej musiała nadwyrężać swój nadszarpnięty wypadkiem mózg. Czarna otchłań coraz bardziej powiększała się, aż w końcu pomieszczenie wypełniło nieznośne piszczenie jakiegoś szpitalnego sprzętu.


~*~*~*~

          Tym razem Madeleine również nie dała rady podnieść powiek. Stawało się to dla niej bardzo irytujące, ale nic nie mogła poradzić. Głowa dalej bolała - wręcz rozsadzało jej mózg od środka. Regularne pikanie nie pomagało. Sprawiało tylko, że szatynka zaczęła się już po woli tym irytować. W pewnym momencie coś sobie uświadomiła. Całe jej ciało jest wolne od czyjegoś dotyku. Najprawdopodobniej leży bezwładnie, blade na białej pościeli. Przez jej myśl przebiegło pytanie, czy w ogóle da się ją odróżnić od posłania.
          Nie ważne. Czarną przestrzeń, jaka ją otaczała i najprawdopodobniej była umysłem dziewczyny, wypełniło jedno, jedyne pytanie. Dlaczego nikogo przy mnie nie ma? Zastanawiała się nad swoim losem. Owszem, przez ostatnie lata  ich relacje nie najlepiej się układały, ale macocha pokazała, że jednak interesuje ją los jej pasierbicy. Może stwierdziła, że jednak nie warto tracić czasu na kogoś takiego, jak Madeleine? Nie zdziwiłaby się ani trochę.
     Wtedy właśnie w jej umyśle pojawiło się wspomnienie pewnego letniego wieczoru. Chociaż, to był już bardziej wieczór. Madeleine dała się wciągnąć chłopakom do jakiegoś klubu na obrzeżach Mullingar. Miała na sobie najbardziej wyzywającą sukienkę, jaka tylko znajdowała się w jej obszernej szafie. Do tego wysokie szpilki idealnie eksponowały jej długie nogi i uwydatniały zgrabną pupę. Kusiła swoim ciałem specjalnie, każdego kto tylko przeszedł obok niej. Zgrabnie poruszała się w rytm, jaki akurat postanowił puścić DJ. Czuła się wspaniale, co było nie małą zasługą alkoholu, jaki do tej pory spożyła.
     No właśnie, procenty. Ktoś niedoświadczony, jak Madi, jest w stanie upić się w przeciągu paru godzin od rozpoczęcia imprezy. Tak, nie mylicie się – dziewczyna narąbała się w cztery dupy, czego skutkiem był jej prowokacyjny taniec na barze. Kiedy już miało dojść do momentu, w którym zdejmuje kusą sukienkę, na całe szczęście, pojawił się Allan – jeden z jej przyjaciół – i w tempie natychmiastowym wyprowadził z klubu. Oczywiście szatynka szarpała się na wszystkie możliwe sposoby i usiłowała wydostać z uścisku przyjaciela, ale na marne, ponieważ był od niej o wiele silniejszy. W końcu przestała  i Allan mógł w spokoju donieść ją do domu.
     Nie było to łatwe, ponieważ znajdowali się w dość sporej odległości od niego, a blondynowi alkohol również dawał się we znaki, czego skutkiem okazał się dość chwiejny krok. Nie zadzwonił po taksówkę, gdyż wszystkie pieniądze zostały w klubie wraz z Davidem i Gareth ‘em – pozostałą dwójką. Nic dziwnego, że gdy tylko dotarł pod drzwi był wycieńczony, a zarazem radosny, że mieszka tylko dwa domy dalej.
     Oczywiście ani macocha, ani ojciec nie byli zadowoleni z tego, do jakiego stanu się doprowadziła, ale jej to kompletnie w tamtym momencie nie obchodziło. Liczył się tylko alkohol, cały czas buzujący w jej organizmie, pomimo dosyć długiego spaceru przecznicami Mullingar. Zdawała sobie sprawę, że właśnie w tym momencie czeka ją kazanie, że piętnastolatka nie powinna doprowadzić się do stanu rozpaczy i klęski żywiołowej, ale postanowiła podejść do tego na luzie. Oczywiście docinki, przekleństwa i sarkazm będą jej towarzyszyć do końca rozmowy, ale ta prawa akurat była oczywista.
- Powiedz mi, dlaczego aż tak bardzo chciałaś doprowadzić się do rozpaczy? – zapytała łagodnie Maura, mając pewność, że jej mąż nie będzie w stanie powstrzymać swoich emocji, a głównie wściekłości, która wręcz się z niego wylewała.
         Po pokoju rozniósł się sarkastyczny, pełny nienawiści śmiech Madeleine. Dobrze wiedziała, jaki ból im tym sprawia, ale właśnie o to jej chodziło. Chciała ich zniszczyć psychicznie tak, żeby poczuli się, jak ona po rozwodzie rodziców, widząc płaczącą matkę, do której nawet nie pozwolono jej się przytulić. Na samo wspomnienie tego wieczoru złość i irytacja wezbrały się w jej drobnym ciele i wypełniły niemalże każdą, najmniejszą komórkę.
- Powiedz mi, co cię to w ogóle obchodzi? – zapytała, podnosząc się z kanapy i stając na równi z macochą. Dzięki szpilkom, które miała na stopach stała się od niej odrobinę wyższa. Zarzuciła rękami i skrzyżowała je na wysokości piersi. – Przecież nie jesteś nawet moją matką – powiedziała z takim jadem, że kobieta mimowolnie cofnęła się o krok do tyłu.
- Madeleine! – zaczął ostro ojciec dziewczyny, ale Maura w ostatnim momencie uciszyła go gestem dłoni, dając mu tym samy do zrozumienia, że sama na pewno sobie poradzi. Jej niedoczekanie!
- Jednak chciałabym, żebyś traktowała mnie, jak swoją biologiczną matkę. To naprawdę wiele dla mnie znaczy– powiedziała szeptem, uśmiechając się delikatnie do dziewczyny. Dokładnie tak, jakby chciała wymusić jakikolwiek pozytywne uczucie w tej osobie, którą naprawdę pokochała, mimo jej uprzedzeń.
           Niestety, po raz kolejny jej uczucia zostały zranione przez szaleńczy śmiech panny Davies. Jednakże tym razem prawie dusiła się, gdyż nie mogła złapać powietrza. Jej rozbawienie skończyło się tak szybko, jak się zaczęło i już po chwili stała wyprostowana, z dumnie uniesioną głową, obserwując macochę z pogardą wręcz wymalowaną na twarzy.
- Na to nie masz co liczyć. Względem ciebie, jedynym pozytywnym uczuciem będzie ignorowanie cię. I nigdy więcej nie waż porównywać się do mojej prawdziwej mamy. Lepiej zajmij się tym swoim blondaskiem. Właśnie przyjechał – zakończyła, patrząc na podjazd, gdzie zaparkowało dosyć drogie auto.
          Podniosła jedną brew, kiedy do salonu wszedł Naill we własnej osobie z jakimś chłopakiem, który mu towarzyszył. Wiać było, że obydwoje w ogóle nie mogą zrozumieć, o co chodzi. Na kanapie siedzi ojczym Horana, z niedowierzaniem, wymalowanym na twarzy i widocznym w oczach, a na środku salony stoi jego matka ze łzami na policzkach. Popatrzył przerażony na Madeleine, ale ta w odpowiedzi tylko uśmiechnęła się tryumfująco i z dumnie uniesioną głową, choć chwiejnym krokiem, udała się do swojego pokoju, z którego przez najbliższe dni na pewno nie wyjdzie. Szczerze? Zupełnie jej to wisiało. Ważne było to, że oni oboje dowiedzieli się, jakie jest jej zdanie na ten temat. Tylko i wyłącznie to się liczyło, a nie jakieś tam nieważne uczucia innych.
          Wzdrygnęła się, kiedy przypomniała sobie sytuację sprzed dwóch lat. Oczywiście podobne zdarzały się dużo częściej, ale Maura nigdy przez nią nie płakała. Tylko ten jeden, jedyny raz. Już zaczynała żałować tego wieczoru, ale od razu przypomniała jej się mama w sądzie, kiedy nie pozwolili im się nawet pożegnać. Tak, ona zdecydowanie ma prawo do tego, żeby nienawidzić ich wszystkich razem i każdego z osobna.
          Nagle znów poczuła narastający ból w czaszce. Niemalże czuła, jak jej tętno zwalnia tempa, aż w końcu czarna otchłań pochłania ją w zupełności. Ostatni, co pamięta, to wycie tej samej maszyny szpitalnej, co wcześniej i przytłaczającą pustkę.
          Jak to się mówi? Do trzech razy sztuka? No to ktoś pierdolnął gafę, bo Madeleine po raz kolejny nie udało się otworzyć oczu. Powieki znów okazały się zbyt ciężkie. Jednak teraz była pewna, że żyje, ponieważ odczuwała dosłownie wszystko, co się dookoła niej dzieje. Za każdym razem, gdy lekarz zmieniający jej kroplówkę zahaczył przypadkowo szlafrokiem o jej dłoń lub podczas otwierania okna zawiał chłodny, wiosenny wiatr – czuła to. Chciał skakać z radości, ale nie mogła się ruszyć.
          W tym momencie naszła ją przerażająca myśl. Co jeśli już nigdy nie będzie mogła wsiąść na motor? Przecież to będzie dla niej koniec świata. Ona bez tej pasji sobie nie poradzi. Zdaje sobie sprawę w stu procentach, że na początku dosyć trudno będzie jej chociażby popatrzeć na swoją maszynę, ale w końcu się przemoże. Przecież przez jakiś głupi wypadek, który nawet nie był z jej winy, nie zrezygnuje z marzeń, a przede wszystkim, jedynej prawdziwej miłości, która pozwalała dziewczynie oderwać się od świata i zapomnieć o wszystkich problemach, jakie jej doskwierają.
          Uwielbiała siadać na swoim największym skarbie, zapinać kask i wyruszać przed siebie. Nie ważne gdzie i jak długo miałaby trwać ta podróż. W końcu im dłużej tym lepiej. Zawsze wtedy czuła się taka wolna. Wiatr rozwiewał jej włosy, które wystawały spod kasku. Ten pęd, który za każdym razem napierał na ciało siedemnastolatki. Jadąc na motorze naprawdę można zajrzeć śmierci prosto w oczy, na co ona jest idealnym przykładem. Jednak robiąc niebezpieczne sztuczki, gdzie to na przykład tylko jedno koło dotyka podłoża, czuła, że już osiągnęła pełnię spełnienia. To jest, jak najwspanialszy orgazm w całym życiu. Adrenalina buzowała w jej ciele, a hormony odpowiadające za szczęście nigdy nie pracowały na aż takich obrotach.
          Poczuła niewyobrażalną chęć spojrzenia na świat, żeby jak najszybciej móc udać się do warsztatu chłopków i odebrać swoje BMW. Usłyszała, jak drzwi do jej sali zatrzaskują się za kimś. Świetnie, czyli lekarz prowadzący opuścił pomieszczenie. Jednak ona nie mogła poddać się tak łatwo. Zacisnęła drobne dłonie w pięści i zaczęła walczyć z własnymi słabościami. Tej walki nie przegra. To bitwa o marzenia, najważniejsza w jej siedemnastoletnim życiu. Powieki już się poruszyły, jeszcze trochę! Tak, udało jej się!
          Otworzyła oczy, ale niemalże natychmiast je zamknęła. Światło, wpadające do pomieszczenia przez odsłonięte okna zostało dodatkowo spotęgowane przez biel, która znajdowała się w każdym, możliwym miejscu. Poczekała chwilę, by znów móc popatrzeć na świat. Za drugim razem w uniesienie powiek włożyła już mniej wysiłku. Rozejrzała się dookoła, żeby przyzwyczaić spojówki do obrazów, jakie ją otaczały.
          Usłyszała ruch na korytarzu, a zaraz później w sali pojawił się mężczyzna w białym kitlu. Zaczął coś majstrować przy jej kroplówkach, pobrał krew i kazał połknąć jakieś leki. To ostatnie zrobiła bardzo niechętnie, ponieważ pigułki były dość sporych rozmiarów. Wydał kilka poleceń i instrukcji po czym w szybkim tempie opuścił pomieszczenie. Madi zdążyła wyłapać, że mówił coś do siebie o jakichś papierach które musi jak najszybciej wypełnić. Nie obchodziło jej to nawet za bardzo. Liczył się fakt, że wróciła do żywych.

Bóg chyba jednak ma co do niej na razie inne plany, niż śmierć.

1 komentarz: