Rozdział Drugi: "Marzenia są warte największej ofiary."
~*~
Lepiej, żeby mnie nienawidzili takim, jaki jestem, niż kochali kogoś, kim nigdy nie będę.~ Kurt Cobain
________________________
Szczęście z powodu odzyskania pełnej świadomości
nie trwało długo, ponieważ Madeleine zauważyła, jak do pomieszczenia wchodzi
jej przyrodni, znienawidzony brat. Wcale nie chciała widzieć go teraz na oczy, ba! Po ostatnim
wspomnieniu, jakie widziała podczas śpiączki najlepiej byłoby dla niego, gdyby
w tempie natychmiastowym opuścił to pomieszczenie i już nigdy więcej nie pokazywał się dziewczynie na oczy. Niestety, kiedy usiadł na
okrągłym metalowym krzesełku uświadomiła sobie, że szansa na spokojne
wyzdrowienie poszła się kochać. No cóż, nie pozostaje jej nic innego, jak
ignorowanie pewnego blondwłosego chłopaka, nie rozumiejącego, że jest niemile widziany. Zawsze to jakieś interesujące
zajęcie.
Na
początku oboje trwali w zupełnej ciszy. Niall przyglądał się swojej siostrze z
nieukrywanym zaciekawieniem. Ona sama natomiast podziwiała sufit ozdobiony w różnego rodzaju
plamy, które powstały najprawdopodobniej po jakiejś większej ulewie, kiedy to dach musiał zupełnie przesiąknąć. W końcu
znajdowali się na ostatnim piętrze szpitala. Madeleine zaczęła zastanawiać się,
dlaczego tak właściwie nie zlikwidują tych zacieków. Była niemalże pewna, że w
innych salach również nikt nic z nimi nie zrobił. A podobno znajdowali się w budynku państwowym. Ugh! Ona chyba na prawdę
mocno uderzyła się w głowę.
- Wiesz, że oni naprawdę chcą dla ciebie dobrze?
– dobiegł do niej cichy głos starszego brata. Udała, że wcale nie usłyszała
tego, co przed chwilą do nie powiedział i w dalszym ciągu obserwowała
zniszczone sklepienie. Chociaż doskonale wiedziała, o kim do niej mówił – Martwią się. Za każdym razem, kiedy coś dzieje się z
tobą nie tak dzwonią do mnie po radę – kontynuował niezrażony jej ignorancją. Już dawno postanowił, że będzie walczyć o jej względy. Przecież to nie mogło być aż tak trudne, jak się wydaje. Prychnęła
zniesmaczona. To zadziwiające, że był tutaj dopiero od trzech minut, a ona od
pięciu chce go zabić.
- I ty akurat wiedziałeś, jak mi pomóc? –
zakpiła lekko zachrypniętym głosem, rzucając mu niechętne spojrzenie. – Uświadomię cię w czymś, Horan.
Widzieliśmy się tyko raz, wyzywaliśmy i na tym zakończyła się nasza epicka
znajomość – warknęła. Gdyby tylko mogła się podnieść już dawno zarobiłby w ten
swój ufarbowany łeb. W ogóle, jak chłopak może zmieniać kolor włosów i do tego
nakładać na nie tyle lakieru?! To jest co najmniej niedorzeczne. –
Reasumując. Nie wiesz nic o moim zapchlonym życiu i niech tak pozostanie. A
teraz żegnam pana. Lekarz prowadzący powiedział, że mam dużo odpoczywać iprzede wszystkim nie wolno mi się denerwować –
zakończyła definitywnie ich rozmowę. Żałowała, że musi pozostać w takiej
pozycji, a nie może odwrócić się plecami do tego skończonego kretyna; albo chociażby skrzyżować rąk. Zamknęła
oczy słysząc, jak zamyka za sobą drzwi.
Odczekała kilka sekund i zaczęła liczyć po woli do dziesięciu. Dlaczego wydawało jej się, że
to jeszcze nie koniec niespodzianek, jakie czekają ją w tym chorym miejscu?
Nienawidziła tego pieprzonego uczucia, kiedy nie była czegoś pewna. Westchnęła
dosyć głośno. Jedyne, czego potrzebowała, to upragniony sen. O tak,
zdecydowanie to jedyna rzecz, której teraz pragnie. Odpoczynek...
~*~*~*~
Rano
obudziły ją ciche, drażniące szmery w sali. Zdenerwowana, że ktoś w ogóle raczył wyrwać ją
z tak pięknego snu, w jakim się znajdowała; otworzyła po woli oczy.
Na początku zupełnie nie miała pojęcia, o co chodzi, ale świadomość wróciła do
niej w zdwojonym tempie. Kiedy tylko zdała sobie sprawę z tego, że
dookoła jej łóżka siedzi cały zespół jej przyrodniego brata chciała piszczeć,
jak głupia i drzeć się na całe gardło, żeby ich stąd zabrali, ale powstrzymała
się resztkami sił i silnej woli, jakie jej zostały. Spuściła powieki i zamierzała wrócić do
krainy Morfeusza, co nie było takie proste, jakby się mogło wydawać. Ich ciągłe
gadanie i śmianie się wcale jej w tym nie pomagały.
- Czy możecie już opuścić to pomieszczenie? –
zapytała, nie obserwując ich w dalszym ciągu. Nie miała najmniejszego zamiaru
na nich patrzeć, a tym bardziej prowadzić jakikolwiek konwersacje. Kiedy tylko zrozumieli, że Madeleine się odezwała, natychmiast poderwali się z miejsc.
- Hej, jestem Harry! Tamten to Zayn, następny
jest Liam , później Louis, a Nailla już znasz! – powiedział wesoło chłopak z
burzą brązowych loków na głowie. Niestety, zrobił to odrobinę za głośno. Madi jeszcze nie zdążyła dojść do siebie i głowa cały czas ją bolała. Co prawda
starała się tego nie okazywać, ale tym razem zabolało i to mocno. Skrzywiła się
nieznacznie, jednak każda, z obserwujących ją pięciu par oczu, wychwyciła ten
gest.
- Kim wy w ogóle jesteście? – zapytała, cały
czas mając grymas niezadowolenia na twarzy. Siedzieli u niej dopiero jakieś pół
minuty, a już chciała ich wszystkich wywalić stąd na zbity pysk. – I kto
pozwolił wam tutaj wejść wszystkim, w jednym momencie? – zapytała po chwili
zastanowienia. Wiedziała, że jest nieuprzejma, ale miała stuprocentową pewność,
że brat poinformował ich o jej charakterze oraz nastawieniu do niego i wszystkiego, co go dotyczy. I poza tym w cale nie chciała być
dla nich miła. W sumie ona do nikogo, oprócz przyjaciół, nie pałała specjalnie
ciepłymi uczuciami.
- Przyszliśmy ci tylko powiedzieć, że jak stąd
wyjdziesz jedziesz z nami do Londynu – poinformował chłodno blondyn. Miał już
jej dość. Niby i była jego przyrodnią siostrą, ale on nie miał zamiaru być
dobrym dla kogoś, kto tak karygodnie traktuje innych. Jednak musiał pomóc rodzicom nawet, jeżeli jego życie miało stać się przejściem przez mękę. Dziewczyna zamrugała kilkakrotnie
oczami. Nie mogła uwierzyć w to, co usłyszała. Pomieszczenie wypełnił jej
sarkastyczny śmiech.
- Dobre Horan. Szkoda, że ja nigdzie się stąd
nie wybieram – powiedziała z charakterystycznym dla siebie uśmiechem „na pół twarzy”.
Naill chciał odpowiedzieć siostrze, ale przerwał mu lekarz, który wszedł do sali.
Grzecznie wyprosił chłopaków i podszedł do dziewczyny. Usiadł na krześle, które
przed chwilą było zajmowane przez Harry‘ego. O ile dobrze zapamiętała imię
chłopaka w lokach na głowie.
- Witaj Madeleine – zaczął oficjalnie. Szatynka
nie odezwała się, tylko obrzuciła go nieprzychylnym spojrzeniem i kiwnęła
niechętnie głową. W końcu jakiś, bo jakiś, ale szacunek mu się należy za to, że
uratował jej gówno warte życie. – Przychodzę do ciebie z dosyć dobrymi
informacjami. Już dziś zostanie ci wyłącznie jednak kroplówka, ale to tylko
leki na wzmocnienie organizmu. Jeżeli przez następne siedem dni twój stan się
nie pogorszy, to będziesz mogła dostać wypis – uśmiechnął się delikatnie po
ostatnich słowach.
b
Dziewczyna spuściła spojrzenie swoich piwnych oczu na białą pościel i
zaczęła bawić się jednym z rogów kołdry. Zastanowiła się przez chwilę, ale jej - jeszcze bladą, twarz ozdobił grymas radości. Lekarz pożegnał się. Już miał
naciskać klamkę i wychodzić z pomieszczenia, ale przypomniał sobie jedną
zasadniczą rzecz, o której niemalże zapomniał jej powiedzieć.
- Jak już będziesz podpięta tylko do jednej
kroplówki, to możesz się przemieszczać. Oczywiście ze stojakiem – mruknął pod
nosem, po czym opuścił pomieszczenie.
Madi
nie miała nawet chwili na zastanowienie, ponieważ do pokoju wparował jej
ojciec. Westchnęła zrezygnowana. Ona naprawdę nie ma zamiaru teraz z nikim
rozmawiać. No, chyba że to byłby Allan, David, albo Gareth, mówiący jej
cokolwiek o BMW. Wtedy mogłaby zrobić wyjątek i pozwolić im zabrać odrobinę swojego
cennego czasu. No, ale nic takiego nie nastąpiło, więc on mógł już opuścić to
pomieszczenie i dać jej święty spokój. Najlepiej natychmiast.
- Pewnie już wiesz, że kiedy tylko stąd
wyjdziesz, jedziesz do Londynu – zaczął niepewnie. Wiedział, że od pewnego
czasu jego córka jest nieprzewidywalna. Bolało go to, jak się do wszystkich
odnosi, ale wiedział, że to też jego wina. – Będziesz tam uczęszczać do technikum samochodowego. Tak jak zawsze chciałaś – kontynuował, kiedy się nie odezwała.
Musiało minąć kilka sekund, zanim do Madeleine dotarło to, co powiedział
jej ojciec. Oczy dziewczyny rozszerzyły się do nienaturalnych rozmiarów, a
twarz wykrzywiła w geście całkowitej dezorientacji. Czy on właśnie powiedział
jej, że będzie uczyć się czegoś, czego oni z Maurą tak strasznie nienawidzą?
Zamrugała kilka razy, próbując zapanować nad swoimi emocjami. Już i tak za dużo
ich dzisiaj pokazała.
- Nic nie powiesz? – zapytał zrezygnowany
mężczyzna. Liczył choć na trochę radości od strony córki, ale ja widać
przeliczył się. Tak cholernie bolała go ta pieprzona nienawiść względem
wszystkich, która płynęła z osoby, którą kochał ponad własne życie. Przecież nie tak starał się ją
wychować. Teraz żałuje, że nie pozwolił jej nawet pożegnać się z matką. Może
wtedy lepiej zniosłaby rozwód?
- Czego ty ode mnie oczekujesz? Że zacznę skakać
z radości, ładnie podziękuję, uśmiechnę się normalnie i
rzucę ci się w ramiona? że jedną rzeczą sprawisz, że wszystko będzie tak jak kiedyś? – sarkazm, jakim cała odpowiedź była nasycona sprawił,
że powietrze w pomieszczeniu wręczy wyczuwalnie zgęstniało. Mężczyzna popatrzył
na nią oczami wielkości pięciozłotówek. To nie była jego malutka Madi. Teraz
miał przed sobą zupełni inną, nieznaną mu dziewczynę. – Muszę cię zmartwić. To
już dawno nie jest w moim stylu – syknęła i odwróciła głowę w drugą stronę.
Mężczyzna stwierdził, że nie będzie już więcej tam siedział, bo i tak
nie ma po co. Kiedy wyszedł z sali od razu, szybkim krokiem powędrował w stronę
łazienki. Nie mógł pokazać, że płacze przez własne dziecko. Musiał znaleźć się
na chwilę w odosobnieniu.
~*~*~*~
Davies zastanawiała się nad tym, czy powinna jechać do Londynu. Nie chciała
opuszczać Mullingar, ale świadomość, że może spełnić marzenie życia
była bardzo kusząca. Przecież to tylko cztery lata, a później może tutaj wrócić
i otworzyć chłopakami własny warsztat. Jej
rozmyślania przerwała młoda kobieta w białym kitlu, która z zapałem
poinformowała ją, że przyszła odpiąć zbędne kroplówki. Madeleine nic nie
odpowiedziała, tylko obserwowała blondynkę przy pracy.
Kiedy już mogła wstać była najszczęśliwszą osobą na świecie. Od razu
podniosła się i ruszyła w kierunku torby z czystymi ubraniami, którą przyniósł
jej najprawdopodobniej ktoś z rodziny. Kiedy zaczęła przerzucać ubrania
uśmiechnęła się do siebie zadowolona. Ktoś miał przebłysk myślenia i spakował
jej dresy. Zapunktował u niej, ciekawe na jak długo.
Wzięła je do ręki, wygrzebała jeszcze jakąś koszulkę, skarpetki, swoje
ulubione buty oraz to, co najważniejsze – czystą bieliznę. Wyjrzała przez
przeszkloną ścianę. Siedzieli tam wszyscy, oprócz jej ojca. Westchnęła
zrezygnowana. No trudno, musi się przebrać, bo zaraz coś ją trafi od tej
piżamki szpitalnej. Niewiele się namyślając, z ubraniami oraz kosmetykami w ręce, nacisnęła klamkę i
nie oglądając się na nikogo powędrowała szybkim krokiem. Nie mogła tylko znieść
pchania tego pieprzonego stojaka.
Gdy tylko znalazła się za drzwiami od razu je
za sobą zamknęła. Rozejrzała się, czy w pomieszczeniu nie ma żadnych kamer lub
innych ludzi. Kiedy upewniła się, że jest całkowicie sama odpięła kroplówkę.
Była w szpitalu już nie raz, chociaż to był pierwszy po tak dużym wypadku.
Wiedziała, że to dziadostwo tylko przeszkadzałoby jej w myciu włosów, więc
najlepiej było się go pozbyć.
Wszystkie czynności zajęły jej niewiele czasu i już po chwili stała
odświeżona i ubrana. Włosy wysuszyła szpitalną suszarką, przykręconą do ściany.
Ponownie podpięła się do kroplówki i udała w drogę powrotną. Oczywiście
spojrzenia wszystkich zgromadzonych pod drzwiami spoczęły właśnie na niej, ale
zupełnie to zignorowała. Była przyzwyczajona do tego, że jest w centrum uwagi.
~*~*~*~
Raz
do jej drzwi zapukała nawet policja. Pytali o to, co robiła tej nocy i
dlaczego? Skłamała gładko, że przez przypadek wpakowała się w sam środek
nielegalnego wyścigu, a tak naprawdę wracała do domu. Co prawda nie chcieli jej
uwierzyć, co tłumaczyli zeznaniami faceta z samochodu, który ją potrącił, ale
ona i tak wygrała. Stwierdziła, że wyprzedzał i nie zauważył jej, jadącej
na motorze. Uwierzyli.
W
końcu nadszedł cudowny dzień, w którym to mogła wyjść z więzienia, jak zaczęła nazywać budynek szpitla.
Rano załatwiła jeszcze tylko kilka formalności, jakimi było pobranie krwi, czy
pozbycie się wenflonu ze zgięcia łokcia. O godzinie dwunastej stała już na
parkingu przed szpitalem i kłóciła się ze swoim bratem o to, że wraca taksówką.
On oczywiście się na to nie zgodził, wyrwał dziewczynie torbę z rąk, wpakował
do swojego samochodu, a na samym końcu usadził ją na fotelu pasażera i
zablokował drzwi po jej stronie. Kiedy tylko zajął miejsce kierowcy myślała, że
wydrapie mu oczy. Rzuciła się na niego niemalże od razu, na co zupełnie nie był
przygotowany. Efektem tego było wielkie, krwawiące zadrapanie na policzku chłopaka.
- Uspokój się wreszcie! – wrzasnął, kiedy nie
mógł poradzić sobie z jej pięściami. To jednak nic nie dało, tylko jeszcze
bardziej wzmocniło atak szatynki na blondyna. Trwałoby to pewnie wieczność,
gdyby ktoś mu nie pomógł.
Z
tylnego siedzenia wyłonił się chłopak o brązowych włosach i zdołał usadzić
Madeleine na siedzeniu. Objął ją od tyłu, przygwożdżając ramionami do oparcia,
a co za tym idzie – unieruchamiając. Co prawda kopała wszystko dookoła, ale to
już nic jej nie dawało. Naill, patrząc na nią wściekle, otarł wierzchem dłoni stróżkę
krwi, która wypływała z zadrapania.
- Czy ty chociaż raz mógłbyś nie być skończonym
kretynem? – odcięła się prawie natychmiast. Widziała, że blondyn chce coś
jeszcze powiedzieć, ale zrezygnowany przetarł twarz dłońmi i machnął na nią
ręką, po czym odpalił silnik. Chciał mieć już tą drogę jak najszybciej z głowy.
– Możesz już zabrać swoje łapy – dodała, kiedy po kilku przejechanych metrach
przyjaciel jej brata dalej usiłował powstrzymać ją przed zabójstwem. Po chwili zawahania ze strony chłopaka jej ręce znów były całkiem wolne.
Kiedy
tylko zaparkowali na podjeździe, a drzwi od strony Madeleine odblokowane,
dziewczyna od razu wybiegła z samochodu i udała się w kierunku warsztatu, gdzie
pracowali jej przyjaciele. Była już kilka metrów od chłopaków, kiedy usłyszała,
jak ktoś za nią biegnie. Kierowana instynktem natychmiast się odwróciła i w
ostatnim momencie zrobiła krok w tył. Okazało się, że jej niedorozwinięty
braciszek i jego znajomi chcą ją złapać.
- Po jaką kurwę ty za mną idziesz? – warknęła,
pokazując palcem na blondyna. Ten znów spróbował chwycić jej nadgarstek, ale
zwinnie go zabrała.
- Nie uważasz, że powinnaś pokazać się rodzicom,
że jeszcze żyjesz? – odpowiedział pytaniem na pytanie, nie przestając patrzeć w
jej piwne oczy. Zaśmiała się kpiąco.
- Spierdalaj – burknęła i puściła się biegiem. Nie
miała zamiaru dalej na nich patrzeć, a już tym bardziej rozmawiać. Musiała w końcu od nich odpocząć.
W
warsztacie znalazła się po piętnastu minutach. Weszła do niego bez problemu,
ponieważ była tutaj częstym gościem, a co za tym idzie – znali ją wszyscy.
Pobieżnie odpowiadając na przywitania udała się do chłopaków. Znalazła ich,
pracujących przy jakimś drogim samochodzie. Niewiele myśląc podeszła do Allana,
leżącego pod samochodem i wysunęła go spod niego jednym, silnym ruchem. Na
początku nie wiedział, co się dzieje, ale kiedy tylko zobaczył roześmianą twarz
szatynki pokręcił głową z dezaprobatą.
- Masz szczęście, że skończyłem zakręcać, bo
zginęłabyś na miejscu – mruknął, czym jeszcze bardziej rozbawił dziewczynę. Jej
śmiech przywołał pozostałą dwójkę.
- Proszę, proszę. Królewnę wypuścili ze
szpitala? – zapytał sarkastycznie David, wycierając ręce ze smaru. Madi pokiwała tylko głową w lekceważącym
geście z grymasem na twarzy. Nie trwało to jednak długo, ponieważ niemalże od
razu się wyprostowała i obrzuciła ich
przenikliwym spojrzeniem.
- Gdzie moje maleństwo? – zapytała, podpierając
się za biodra. Po kilkusekundowej ciszy w pomieszczeniu zapanowało ogólne
rozbawienie. – Ha ha ha. Takie to śmieszne – sarknęła, wywracając oczami.
Gareth podszedł do jakiegoś przedmiotu i zdjął z niego ciemną płachtę. Oczom
wszystkich ukazał się motor Madeleine, a jej samej w oczach zaświeciły się
iskierki. Podeszła do niego natychmiast i zaczęła przytulać z każdej strony.
- Nie ma za co – mruknął rozbawiony David.
Dziewczyna nic nie odpowiedziała, tylko z uśmiechem wystawiła rękę po kluczyki.
Dostała, co chciała, założyła kask na głowę i z zapewnieniem, że za chwilę
wróci wyjechała z warsztatu.
Kiedy
tylko zaczęła obserwować świat przez wizjer kasku poczuła się, jak
najszczęśliwszy człowiek na świecie. Dodała gazu, nie zwalniając hamulców. Poczuła
zapach palonej gumy spod tylnego koła. Zaciągnęła się mocno. O tak,
zdecydowanie tego brakowało jej przez ten czas, który spędziła w szpitalu. Można
uznać za dziwne, że dziewczyna w jej wieku lubi „zabawki dla chłopców”, ale
taka właśnie była Madeleine. Prędkość, brak ograniczeń, zapach smaru, oleju i
palonej gumy sprawiał, że czuła się naprawdę szczęśliwa. Stąd też właśnie przez
całą przejażdżkę z jej twarzy nie schodził delikatny uśmiech. Ten prawdziwy, który gościł na niej sporadycznie.
Stanęła w miejscu, gdzie znajdował się start. Odetchnęła głęboko parę
razy i ruszyła. Najpierw powoli. Wcześniejszy odcinek nie sprawiał jej
problemu, w końcu tutaj była najlepsza. Dopiero, kiedy z daleka zobaczyła ten
zakręt. Przetarła kask dłońmi, na chwile odrywając je od kierownicy. Mogła
sobie na to pozwolić, ponieważ doskonale opanowała sztukę prowadzenia motoru.
Strach ściskał ją w gardle. Przyspieszyła, wmawiając sobie, że to nie była jej
wina. Naprawdę wiele ją to kosztowało. Weszła gładko w zakręt, przechylając się
w lewą stronę. Czas jakby dla niej w tym momencie zwolnił. Nie liczyło się nic,
oprócz jej, warkotu silnika i bliskości asfaltu. Te sekundy wydawały jej się
godzinami. Czuła niemalże każdy, najmniejszy kamyczek z nierównej nawierzchni. Jednak
udało się. Przemogła swój strach. Była na prawdę dumna z siebie. Zawróciła i
już bez problemów obrała dom za kierunek.
Kiedy była na miejscu otworzyła bramę i wjechała na podjazd. Od razu w
oczy rzuciło jej się, że rodzice robią grilla wraz z jej bratem i tymi
chłopakami. Postanowiła im nie przeszkadzać, tylko zrobić to, po co tu przyszła,
a mianowicie iść się przebrać. Zdjęła kask i udała się w kierunku wejścia do
domu, a później po schodach do swojego pokoju. Nad ubiorem nie musiała długo
myśleć – liczyło się tylko to, żeby wygodnie jej się jechało. Wyjęła przetarte
dżinsy, białą koszulkę i czarną bluzę. Na nogi założyła ciemne Nike, a w
przedpokoju chwyciła jeszcze skórzane rękawiczki i ramoneskę. Włosy związała w
kucyka.
Wyszła do ogrodu, żeby znów oswoić swoją bestię, ale nie spodobało jej
się to, co zobaczyła. Naill stał oparty o niego z rękami założonymi na
wysokości piersi. Miała ochotę wydrapać mu oczy, ale powstrzymała się. W końcu
niedawno ledwo wybroniła się przed policjantami, a teraz nie chciałaby mieć
kłopotów.
- Co? – warknęła, podchodząc do niego. Zdała
sobie sprawę, że nikt ich nie obserwuje, bo wszyscy są zajęci wygłupami
lokowatego i gościa, który uratował jej brata przed nią samą. Idioci.
- Nie uważasz, że należałoby się przywitać z
rodzicami? – sarknął sprawiając, że w Madeleine coś się zagotowało. Zacisnęła
palce na kasku, który trzymała w dłoniach. Widzieli się dopiero tydzień, a ona
codziennie miała coraz to większą ochotę, żeby pozbawić go tych kłaków.
- Tobie chyba lakier do włosów mózg wyżarł,
jeśli myślisz, że będę robić to, co ty uważasz za stosowne – odparła, patrząc
na niego wściekle. Nie miała zamiaru dłużej przebywać w jego towarzystwie, ale
jak widać obrywanie od niej po ryju stało się jego pasją.
- A ja mądrzejsza – odpowiedziała, uspokajając
się odrobinę. Podeszła do niego i nadepnęła mu z całej siły na stopę. Chłopak
od razu złapał ją w dłonie i zaczął skakać dookoła. Przyciągnął tym uwagę
bawiących się rodziców i przyjaciół. – Siema nara – mruknęła już bardziej do
siebie dziewczyna, usiadła na motorze, założyła kask i ruszyła w drogę.
Widziała tylko, jak na sam koniec blondyn pokazuje jej środkowy palec, co ją
tylko bardziej rozbawiło.
Kiedy
znalazła się ponownie w warsztacie chłopaki już na nią czekali. Okazało się, że
skończyli naprawiać już wszystko, co mieli na dziś zaplanowane i teraz mogą
udać się w swoje ulubione miejsce. Poczekała na nich chwilę i udali się do lasu
za Mullingar. Tam zostawili motory przed wejściem i z kaskami ruszyli na
polanę, gdzie zawsze rozmawiali w spokoju. Po chwili ciszy Madi postanowiła, że
w końcu powie, co ją męczy.
- Chcą mnie zabrać na naukę do Londynu –
wypaliła prosto z mostu, siadając na zielonej trawie. Dobrze, że jej znajomi
siedzieli, bo najprawdopodobniej kolana by się pod nimi ugięły. Wszyscy
patrzyli na nią zdumieni. – Nie byle jaką. Mechanika – dodała, otulając się
ramionami.
- I w czym problem, przecież zawsze chciałaś być
mechanikiem? – zapytał Allan, podnosząc jedną brew do góry, sygnalizując, że
nic z tego nie rozumie.
- Będę musiała mieszkać z wesołą piątką –
odpowiedziała, spuszczając wzrok na dół. Naprawdę nie wiedziała, co ma zrobić.
Bóg chyba
naprawdę ma niezły ubaw patrząc na to, jak się męczy.
Coraz mniej kłótni? Ciekawe czy Niall uważa tak samo ;D
OdpowiedzUsuńhmmm coś jeszcze miałam pisać ale już nie pamiętam....
Rozdział świetny ;)
Czekam na next!
Super czekam z nie cierpliwością na next :-)
OdpowiedzUsuńZaczepiste!!! Czekam już na next *.*
OdpowiedzUsuńŻyczę dużo weny i czasu na pisanie =^.^=
niemoge się doczekać następnego ;)
OdpowiedzUsuńŚwietnie piszesz :) Nie mogłam ze śmiechu kiedy czytałam ten rozdział. Huhuhuh Niall czymaj się na baczności. Często sama mam ochotę tak nawrzeszczeć na swojego brata jak Madeleine na Niall'a, ale nie chce być już taka wredna xd. Trochę szkoda mi blondaska bo widzę że próbuje zrobić wszystko żeby normalnie zachowywała się w stosunku do jego mamy, tylko tutaj jest problem bo dla niej normalnie to jechać na wszystko i wszystkich z nienawiścią i gniewem a do tego jeszcze pokolorować to jakże zacnym sarkazmem. Tylko jednego nie rozumiem, dlaczego nie dali jej chociaż pożegnać się z tą mamą? Mam pewną teorię że jej matka chciała Madeleine zrobić krzywdę (jakąś tam xd) a ojciec chciał ją od tego u uchronić. Nie wiem...
OdpowiedzUsuńNo nic zostaje mi tylko czekać na kolejny rozdział i prosić cię żebyś za bardzo nie wnikała w mój komentarz bo za pewne znając mnie powypisywalam jakieś brednie, no ale nic to cała ja ^·^
A jeszcze jedno pytanko :D
Kiedy możemy spodziewać się nowego rozdziału???
To raczej już wszystko...chyba tak
Koffam Natt :***
Boże, kocham cię dziewczyno xd
UsuńTermin następnego rozdziału, to niespodzianka, a więcej w zakładce informacje ;)
Naill się jeszcze nacierpi, a jeżeli chodzi o mamę Madeleine, to tak. Ojciec chciał ją przed czymś ochronić, ale nie powiem przed czym ;x xd
Mega. ♥
OdpowiedzUsuńPiszesz świetnie super opowiadanie ale dostaje kurwicy jak widze że piszesz motor -.- to jest motocykl Proszę popraw te błędy bo osoby Kochające motocykle (jaaaa^^) mają prawo sie wkurwiać . Pozdrawiam i czekam na nexta ;)
OdpowiedzUsuńTeż kocham motocykle i nie wyobrażam sobie bez nich mojego życia, ale motor jakoś tak dla mnie lepiej brzmi, nie wiem czemu. mam nadzieję, że mi wybaczysz moje dziwaczne upodobanie ;c
Usuń