sobota, 8 lutego 2014

Chapter Two: “Dreams are worth the greatest sacrifices.”

 Rozdział Drugi: "Marzenia są warte największej ofiary."
~*~
Lepiej, żeby mnie nienawidzili takim, jaki jestem, niż kochali kogoś, kim nigdy nie będę.
~ Kurt Cobain
________________________

       Szczęście z powodu odzyskania pełnej świadomości nie trwało długo, ponieważ Madeleine zauważyła, jak do pomieszczenia wchodzi jej przyrodni, znienawidzony brat. Wcale nie chciała widzieć go teraz na oczy, ba! Po ostatnim wspomnieniu, jakie widziała podczas śpiączki najlepiej byłoby dla niego, gdyby w tempie natychmiastowym opuścił to pomieszczenie i już nigdy więcej nie pokazywał się dziewczynie na oczy. Niestety, kiedy usiadł na okrągłym metalowym krzesełku uświadomiła sobie, że szansa na spokojne wyzdrowienie poszła się kochać. No cóż, nie pozostaje jej nic innego, jak ignorowanie pewnego blondwłosego chłopaka, nie rozumiejącego, że jest niemile widziany. Zawsze to jakieś interesujące zajęcie. 
       Na początku oboje trwali w zupełnej ciszy. Niall przyglądał się swojej siostrze z nieukrywanym zaciekawieniem. Ona sama natomiast podziwiała sufit ozdobiony w różnego rodzaju plamy, które powstały najprawdopodobniej po jakiejś większej ulewie, kiedy to dach musiał zupełnie przesiąknąć. W końcu znajdowali się na ostatnim piętrze szpitala. Madeleine zaczęła zastanawiać się, dlaczego tak właściwie nie zlikwidują tych zacieków. Była niemalże pewna, że w innych salach również nikt nic z nimi nie zrobił. A podobno znajdowali się w budynku państwowym. Ugh! Ona chyba na prawdę mocno uderzyła się w głowę. 
- Wiesz, że oni naprawdę chcą dla ciebie dobrze? – dobiegł do niej cichy głos starszego brata. Udała, że wcale nie usłyszała tego, co przed chwilą do nie powiedział i w dalszym ciągu obserwowała zniszczone sklepienie. Chociaż doskonale wiedziała, o kim do niej mówił – Martwią się. Za każdym razem, kiedy coś dzieje się z tobą nie tak dzwonią do mnie po radę – kontynuował niezrażony jej ignorancją. Już dawno postanowił, że będzie walczyć o jej względy. Przecież to nie mogło być aż tak trudne, jak się wydaje. Prychnęła zniesmaczona. To zadziwiające, że był tutaj dopiero od trzech minut, a ona od pięciu chce go zabić.
- I ty akurat wiedziałeś, jak mi pomóc? – zakpiła lekko zachrypniętym głosem, rzucając mu niechętne spojrzenie. – Uświadomię cię w czymś, Horan. Widzieliśmy się tyko raz, wyzywaliśmy i na tym zakończyła się nasza epicka znajomość – warknęła. Gdyby tylko mogła się podnieść już dawno zarobiłby w ten swój ufarbowany łeb. W ogóle, jak chłopak może zmieniać kolor włosów i do tego nakładać na nie tyle lakieru?! To jest co najmniej niedorzeczne. – Reasumując. Nie wiesz nic o moim zapchlonym życiu i niech tak pozostanie. A teraz żegnam pana. Lekarz prowadzący powiedział, że mam dużo odpoczywać iprzede wszystkim nie wolno mi się denerwować – zakończyła definitywnie ich rozmowę. Żałowała, że musi pozostać w takiej pozycji, a nie może odwrócić się plecami do tego skończonego kretyna; albo chociażby skrzyżować rąk. Zamknęła oczy słysząc, jak zamyka za sobą drzwi.
     Odczekała kilka sekund i zaczęła liczyć po woli do dziesięciu. Dlaczego wydawało jej się, że to jeszcze nie koniec niespodzianek, jakie czekają ją w tym chorym miejscu? Nienawidziła tego pieprzonego uczucia, kiedy nie była czegoś pewna. Westchnęła dosyć głośno. Jedyne, czego potrzebowała, to upragniony sen. O tak, zdecydowanie to jedyna rzecz, której teraz pragnie. Odpoczynek...

~*~*~*~

      Rano obudziły ją ciche, drażniące szmery w sali. Zdenerwowana, że ktoś w ogóle raczył wyrwać ją z tak pięknego snu, w jakim się znajdowała; otworzyła po woli oczy. Na początku zupełnie nie miała pojęcia, o co chodzi, ale świadomość wróciła do niej w zdwojonym tempie. Kiedy tylko zdała sobie sprawę z tego, że dookoła jej łóżka siedzi cały zespół jej przyrodniego brata chciała piszczeć, jak głupia i drzeć się na całe gardło, żeby ich stąd zabrali, ale powstrzymała się resztkami sił i silnej woli, jakie jej zostały. Spuściła powieki i zamierzała wrócić do krainy Morfeusza, co nie było takie proste, jakby się mogło wydawać. Ich ciągłe gadanie i śmianie się wcale jej w tym nie pomagały.
- Czy możecie już opuścić to pomieszczenie? – zapytała, nie obserwując ich w dalszym ciągu. Nie miała najmniejszego zamiaru na nich patrzeć, a tym bardziej prowadzić jakikolwiek konwersacje. Kiedy tylko zrozumieli, że Madeleine się odezwała, natychmiast poderwali się z miejsc.
- Hej, jestem Harry! Tamten to Zayn, następny jest Liam , później Louis, a Nailla już znasz! – powiedział wesoło chłopak z burzą brązowych loków na głowie. Niestety, zrobił to odrobinę za głośno. Madi jeszcze nie zdążyła dojść do siebie i głowa cały czas ją bolała. Co prawda starała się tego nie okazywać, ale tym razem zabolało i to mocno. Skrzywiła się nieznacznie, jednak każda, z obserwujących ją pięciu par oczu, wychwyciła ten gest.
- Kim wy w ogóle jesteście? – zapytała, cały czas mając grymas niezadowolenia na twarzy. Siedzieli u niej dopiero jakieś pół minuty, a już chciała ich wszystkich wywalić stąd na zbity pysk. – I kto pozwolił wam tutaj wejść wszystkim, w jednym momencie? – zapytała po chwili zastanowienia. Wiedziała, że jest nieuprzejma, ale miała stuprocentową pewność, że brat poinformował ich o jej charakterze oraz nastawieniu do niego i wszystkiego, co go dotyczy. I poza tym w cale nie chciała być dla nich miła. W sumie ona do nikogo, oprócz przyjaciół, nie pałała specjalnie ciepłymi uczuciami.
- Przyszliśmy ci tylko powiedzieć, że jak stąd wyjdziesz jedziesz z nami do Londynu – poinformował chłodno blondyn. Miał już jej dość. Niby i była jego przyrodnią siostrą, ale on nie miał zamiaru być dobrym dla kogoś, kto tak karygodnie traktuje innych. Jednak musiał pomóc rodzicom nawet, jeżeli jego życie miało stać się przejściem przez mękę. Dziewczyna zamrugała kilkakrotnie oczami. Nie mogła uwierzyć w to, co usłyszała. Pomieszczenie wypełnił jej sarkastyczny śmiech.
- Dobre Horan. Szkoda, że ja nigdzie się stąd nie wybieram – powiedziała z charakterystycznym dla siebie uśmiechem „na pół twarzy”. Naill chciał odpowiedzieć siostrze, ale przerwał mu lekarz, który wszedł do sali. Grzecznie wyprosił chłopaków i podszedł do dziewczyny. Usiadł na krześle, które przed chwilą było zajmowane przez Harry‘ego. O ile dobrze zapamiętała imię chłopaka w lokach na głowie.
 - Witaj Madeleine – zaczął oficjalnie. Szatynka nie odezwała się, tylko obrzuciła go nieprzychylnym spojrzeniem i kiwnęła niechętnie głową. W końcu jakiś, bo jakiś, ale szacunek mu się należy za to, że uratował jej gówno warte życie. – Przychodzę do ciebie z dosyć dobrymi informacjami. Już dziś zostanie ci wyłącznie jednak kroplówka, ale to tylko leki na wzmocnienie organizmu. Jeżeli przez następne siedem dni twój stan się nie pogorszy, to będziesz mogła dostać wypis – uśmiechnął się delikatnie po ostatnich słowach.
 b     Dziewczyna spuściła spojrzenie swoich piwnych oczu na białą pościel i zaczęła bawić się jednym z rogów kołdry. Zastanowiła się przez chwilę, ale jej - jeszcze bladą, twarz ozdobił grymas radości. Lekarz pożegnał się. Już miał naciskać klamkę i wychodzić z pomieszczenia, ale przypomniał sobie jedną zasadniczą rzecz, o której niemalże zapomniał jej powiedzieć.
- Jak już będziesz podpięta tylko do jednej kroplówki, to możesz się przemieszczać. Oczywiście ze stojakiem – mruknął pod nosem, po czym opuścił pomieszczenie.
        Madi nie miała nawet chwili na zastanowienie, ponieważ do pokoju wparował jej ojciec. Westchnęła zrezygnowana. Ona naprawdę nie ma zamiaru teraz z nikim rozmawiać. No, chyba że to byłby Allan, David, albo Gareth, mówiący jej cokolwiek o BMW. Wtedy mogłaby zrobić wyjątek i pozwolić im zabrać odrobinę swojego cennego czasu. No, ale nic takiego nie nastąpiło, więc on mógł już opuścić to pomieszczenie i dać jej święty spokój. Najlepiej natychmiast.
- Pewnie już wiesz, że kiedy tylko stąd wyjdziesz, jedziesz do Londynu – zaczął niepewnie. Wiedział, że od pewnego czasu jego córka jest nieprzewidywalna. Bolało go to, jak się do wszystkich odnosi, ale wiedział, że to też jego wina. – Będziesz tam uczęszczać do technikum samochodowego. Tak jak zawsze chciałaś – kontynuował, kiedy się nie odezwała.
      Musiało minąć kilka sekund, zanim do Madeleine dotarło to, co powiedział jej ojciec. Oczy dziewczyny rozszerzyły się do nienaturalnych rozmiarów, a twarz wykrzywiła w geście całkowitej dezorientacji. Czy on właśnie powiedział jej, że będzie uczyć się czeg, czego oni z Maurą tak strasznie nienawidzą? Zamrugała kilka razy, próbując zapanować nad swoimi emocjami. Już i tak za dużo ich dzisiaj pokazała.
- Nic nie powiesz? – zapytał zrezygnowany mężczyzna. Liczył choć na trochę radości od strony córki, ale ja widać przeliczył się. Tak cholernie bolała go ta pieprzona nienawiść względem wszystkich, która płynęła z osoby, którą kochał ponad własne życie. Przecież nie tak starał się ją wychować. Teraz żałuje, że nie pozwolił jej nawet pożegnać się z matką. Może wtedy lepiej zniosłaby rozwód?
- Czego ty ode mnie oczekujesz? Że zacznę skakać z radości, ładnie podziękuję, uśmiechnę się normalnie i rzucę ci się w ramiona? że jedną rzeczą sprawisz, że wszystko będzie tak jak kiedyś? – sarkazm, jakim cała odpowiedź była nasycona sprawił, że powietrze w pomieszczeniu wręczy wyczuwalnie zgęstniało. Mężczyzna popatrzył na nią oczami wielkości pięciozłotówek. To nie była jego malutka Madi. Teraz miał przed sobą zupełni inną, nieznaną mu dziewczynę. – Muszę cię zmartwić. To już dawno nie jest w moim stylu – syknęła i odwróciła głowę w drugą stronę.
      Mężczyzna stwierdził, że nie będzie już więcej tam siedział, bo i tak nie ma po co. Kiedy wyszedł z sali od razu, szybkim krokiem powędrował w stronę łazienki. Nie mógł pokazać, że płacze przez własne dziecko. Musiał znaleźć się na chwilę w odosobnieniu.
      Naill patrzył na to wszystko z niedowierzaniem. Owszem, rodzice mówili mu o tym, jaka jest jego przyrodnia siostra, ale nie sądził, że jest z nią aż tak źle. Wtedy, kiedy przyjechał do nich z Louisem i zobaczył, jak jego mama przez nią płacze pomyślał, że to jednorazowa sytuacja i dlatego, że szatynka była po pijaku - głupia, niedoświadczona nastolatka nadużyła alkoholu. No, ale jak widać pomylił się. Zastanawiała go tylko jedna sprawa. Dlaczego? Przecież z tego, co widzi starają się dla niej jak najlepiej tylko potrafią. Zdecydowanie musi z tym coś zrobić, bo rodzice nie wytrzymają tego psychicznie.

~*~*~*~
 
      Davies zastanawiała się nad tym, czy powinna jechać do Londynu. Nie chciała opuszczać Mullingar, ale świadomość, że może spełnić marzenie życia była bardzo kusząca. Przecież to tylko cztery lata, a później może tutaj wrócić i otworzyć  chłopakami własny warsztat. Jej rozmyślania przerwała młoda kobieta w białym kitlu, która z zapałem poinformowała ją, że przyszła odpiąć zbędne kroplówki. Madeleine nic nie odpowiedziała, tylko obserwowała blondynkę przy pracy.
      Kiedy już mogła wstać była najszczęśliwszą osobą na świecie. Od razu podniosła się i ruszyła w kierunku torby z czystymi ubraniami, którą przyniósł jej najprawdopodobniej ktoś z rodziny. Kiedy zaczęła przerzucać ubrania uśmiechnęła się do siebie zadowolona. Ktoś miał przebłysk myślenia i spakował jej dresy. Zapunktował u niej, ciekawe na jak długo.
     Wzięła je do ręki, wygrzebała jeszcze jakąś koszulkę, skarpetki, swoje ulubione buty oraz to, co najważniejsze – czystą bieliznę. Wyjrzała przez przeszkloną ścianę. Siedzieli tam wszyscy, oprócz jej ojca. Westchnęła zrezygnowana. No trudno, musi się przebrać, bo zaraz coś ją trafi od tej piżamki szpitalnej. Niewiele się namyślając, z ubraniami  oraz kosmetykami w ręce, nacisnęła klamkę i nie oglądając się na nikogo powędrowała szybkim krokiem. Nie mogła tylko znieść pchania tego pieprzonego stojaka. 
      Gdy tylko znalazła się za drzwiami od razu je za sobą zamknęła. Rozejrzała się, czy w pomieszczeniu nie ma żadnych kamer lub innych ludzi. Kiedy upewniła się, że jest całkowicie sama odpięła kroplówkę. Była w szpitalu już nie raz, chociaż to był pierwszy po tak dużym wypadku. Wiedziała, że to dziadostwo tylko przeszkadzałoby jej w myciu włosów, więc najlepiej było się go pozbyć.
      Wszystkie czynności zajęły jej niewiele czasu i już po chwili stała odświeżona i ubrana. Włosy wysuszyła szpitalną suszarką, przykręconą do ściany. Ponownie podpięła się do kroplówki i udała w drogę powrotną. Oczywiście spojrzenia wszystkich zgromadzonych pod drzwiami spoczęły właśnie na niej, ale zupełnie to zignorowała. Była przyzwyczajona do tego, że jest w centrum uwagi.

~*~*~*~
 
        Tak minął jej cały tydzień, spędzony na szpitalnym łóżku. Co chwila ktoś nieproszony wchodził i zaczynał swój wywód na każdy możliwy temat, na który ona sama nie miała zamiaru rozmawiać. Zbywała każdego sarkazmem i nieuprzejmością. Nie mogła zrozumieć, dlaczego wszyscy chcą jej pomóc, skoro ona nie chce niczyjej pomocy. Najbardziej denerwujący był Naill. Za każdym razem narzekał, że ona nie może w taki sposób traktować rodziców. Opowiadał, jakby to było wspaniale, gdyby tylko chciała się zmienić. Za każdym razem odpowiadała tak samo. Sarkastycznym śmiechem, kilkoma niezbyt uprzejmymi epitetami kierowanymi do wszystkich i zapewnieniem, że Madeleine Davies nigdy się nie zmieni.
       Raz do jej drzwi zapukała nawet policja. Pytali o to, co robiła tej nocy i dlaczego? Skłamała gładko, że przez przypadek wpakowała się w sam środek nielegalnego wyścigu, a tak naprawdę wracała do domu. Co prawda nie chcieli jej uwierzyć, co tłumaczyli zeznaniami faceta z samochodu, który ją potrącił, ale ona i tak wygrała. Stwierdziła, że  wyprzedzał i nie zauważył jej, jadącej na motorze. Uwierzyli.
       W końcu nadszedł cudowny dzień, w którym to mogła wyjść z więzienia, jak zaczęła nazywać budynek szpitla. Rano załatwiła jeszcze tylko kilka formalności, jakimi było pobranie krwi, czy pozbycie się wenflonu ze zgięcia łokcia. O godzinie dwunastej stała już na parkingu przed szpitalem i kłóciła się ze swoim bratem o to, że wraca taksówką. On oczywiście się na to nie zgodził, wyrwał dziewczynie torbę z rąk, wpakował do swojego samochodu, a na samym końcu usadził ją na fotelu pasażera i zablokował drzwi po jej stronie. Kiedy tylko zajął miejsce kierowcy myślała, że wydrapie mu oczy. Rzuciła się na niego niemalże od razu, na co zupełnie nie był przygotowany. Efektem tego było wielkie, krwawiące zadrapanie na policzku chłopaka.
 - Uspokój się wreszcie! – wrzasnął, kiedy nie mógł poradzić sobie z jej pięściami. To jednak nic nie dało, tylko jeszcze bardziej wzmocniło atak szatynki na blondyna. Trwałoby to pewnie wieczność, gdyby ktoś mu nie pomógł.
      Z tylnego siedzenia wyłonił się chłopak o brązowych włosach i zdołał usadzić Madeleine na siedzeniu. Objął ją od tyłu, przygwożdżając ramionami do oparcia, a co za tym idzie – unieruchamiając. Co prawda kopała wszystko dookoła, ale to już nic jej nie dawało. Naill, patrząc na nią wściekle, otarł wierzchem dłoni stróżkę krwi, która wypływała z zadrapania.
 - Czy ty chociaż raz mogłabyś nie zachowywać się, jak opętana? – warknął w jej stronę. Madeleine uspokoiła się na chwilę i zaczęła mierzyć go wzrokiem, który rzucał sztyletami pod jego adresem.
- Czy ty chociaż raz mógłbyś nie być skończonym kretynem? – odcięła się prawie natychmiast. Widziała, że blondyn chce coś jeszcze powiedzieć, ale zrezygnowany przetarł twarz dłońmi i machnął na nią ręką, po czym odpalił silnik. Chciał mieć już tą drogę jak najszybciej z głowy. – Możesz już zabrać swoje łapy – dodała, kiedy po kilku przejechanych metrach przyjaciel jej brata dalej usiłował powstrzymać ją przed zabójstwem. Po chwili zawahania ze strony chłopaka jej ręce znów były całkiem wolne.
       Kiedy tylko zaparkowali na podjeździe, a drzwi od strony Madeleine odblokowane, dziewczyna od razu wybiegła z samochodu i udała się w kierunku warsztatu, gdzie pracowali jej przyjaciele. Była już kilka metrów od chłopaków, kiedy usłyszała, jak ktoś za nią biegnie. Kierowana instynktem natychmiast się odwróciła i w ostatnim momencie zrobiła krok w tył. Okazało się, że jej niedorozwinięty braciszek i jego znajomi chcą ją złapać.
- Po jaką kurwę ty za mną idziesz? – warknęła, pokazując palcem na blondyna. Ten znów spróbował chwycić jej nadgarstek, ale zwinnie go zabrała.
- Nie uważasz, że powinnaś pokazać się rodzicom, że jeszcze żyjesz? – odpowiedział pytaniem na pytanie, nie przestając patrzeć w jej piwne oczy. Zaśmiała się kpiąco.
- Spierdalaj – burknęła i puściła się biegiem. Nie miała zamiaru dalej na nich patrzeć, a już tym bardziej rozmawiać. Musiała w końcu od nich odpocząć.
        W warsztacie znalazła się po piętnastu minutach. Weszła do niego bez problemu, ponieważ była tutaj częstym gościem, a co za tym idzie – znali ją wszyscy. Pobieżnie odpowiadając na przywitania udała się do chłopaków. Znalazła ich, pracujących przy jakimś drogim samochodzie. Niewiele myśląc podeszła do Allana, leżącego pod samochodem i wysunęła go spod niego jednym, silnym ruchem. Na początku nie wiedział, co się dzieje, ale kiedy tylko zobaczył roześmianą twarz szatynki pokręcił głową z dezaprobatą.
- Masz szczęście, że skończyłem zakręcać, bo zginęłabyś na miejscu – mruknął, czym jeszcze bardziej rozbawił dziewczynę. Jej śmiech przywołał pozostałą dwójkę.
- Proszę, proszę. Królewnę wypuścili ze szpitala? – zapytał sarkastycznie David, wycierając ręce ze smaru. Madi pokiwała tylko głową w lekceważącym geście z grymasem na twarzy. Nie trwało to jednak długo, ponieważ niemalże od razu się wyprostowała  i obrzuciła ich przenikliwym spojrzeniem.
- Gdzie moje maleństwo? – zapytała, podpierając się za biodra. Po kilkusekundowej ciszy w pomieszczeniu zapanowało ogólne rozbawienie. – Ha ha ha. Takie to śmieszne – sarknęła, wywracając oczami. Gareth podszedł do jakiegoś przedmiotu i zdjął z niego ciemną płachtę. Oczom wszystkich ukazał się motor Madeleine, a jej samej w oczach zaświeciły się iskierki. Podeszła do niego natychmiast i zaczęła przytulać z każdej strony.
- Nie ma za co – mruknął rozbawiony David. Dziewczyna nic nie odpowiedziała, tylko z uśmiechem wystawiła rękę po kluczyki. Dostała, co chciała, założyła kask na głowę i z zapewnieniem, że za chwilę wróci wyjechała z warsztatu.
      Kiedy tylko zaczęła obserwować świat przez wizjer kasku poczuła się, jak najszczęśliwszy człowiek na świecie. Dodała gazu, nie zwalniając hamulców. Poczuła zapach palonej gumy spod tylnego koła. Zaciągnęła się mocno. O tak, zdecydowanie tego brakowało jej przez ten czas, który spędziła w szpitalu. Można uznać za dziwne, że dziewczyna w jej wieku lubi „zabawki dla chłopców”, ale taka właśnie była Madeleine. Prędkość, brak ograniczeń, zapach smaru, oleju i palonej gumy sprawiał, że czuła się naprawdę szczęśliwa. Stąd też właśnie przez całą przejażdżkę z jej twarzy nie schodził delikatny uśmiech. Ten prawdziwy, który gościł na niej sporadycznie.
      W pewnym momencie zagryzła dolną wargę i zaczęła bardzo mocno się nad czymś zastanawiać. Skierowała swoją maszynę w kierunku miejsca wypadku. Nie wiedziała, czy dobrze robi, ale musiała mieć to za sobą. Bała się, a i owszem. Wiedziała również, że najgorzej będzie na tym jednym zakręcie. Jednak ona musi się przełamać już teraz, gdyby zgodziła się pojechać do tego Londynu. Strach, który kumulowałby się w niej przez te kilka lat mógłby sprawić, że już nigdy nie przemogłaby się i nie pojechała tamtędy.
     Stanęła w miejscu, gdzie znajdował się start. Odetchnęła głęboko parę razy i ruszyła. Najpierw powoli. Wcześniejszy odcinek nie sprawiał jej problemu, w końcu tutaj była najlepsza. Dopiero, kiedy z daleka zobaczyła ten zakręt. Przetarła kask dłońmi, na chwile odrywając je od kierownicy. Mogła sobie na to pozwolić, ponieważ doskonale opanowała sztukę prowadzenia motoru. Strach ściskał ją w gardle. Przyspieszyła, wmawiając sobie, że to nie była jej wina. Naprawdę wiele ją to kosztowało. Weszła gładko w zakręt, przechylając się w lewą stronę. Czas jakby dla niej w tym momencie zwolnił. Nie liczyło się nic, oprócz jej, warkotu silnika i bliskości asfaltu. Te sekundy wydawały jej się godzinami. Czuła niemalże każdy, najmniejszy kamyczek z nierównej nawierzchni. Jednak udało się. Przemogła swój strach. Była na prawdę dumna z siebie. Zawróciła i już bez problemów obrała dom za kierunek.
         Kiedy była na miejscu otworzyła bramę i wjechała na podjazd. Od razu w oczy rzuciło jej się, że rodzice robią grilla wraz z jej bratem i tymi chłopakami. Postanowiła im nie przeszkadzać, tylko zrobić to, po co tu przyszła, a mianowicie iść się przebrać. Zdjęła kask i udała się w kierunku wejścia do domu, a później po schodach do swojego pokoju. Nad ubiorem nie musiała długo myśleć – liczyło się tylko to, żeby wygodnie jej się jechało. Wyjęła przetarte dżinsy, białą koszulkę i czarną bluzę. Na nogi założyła ciemne Nike, a w przedpokoju chwyciła jeszcze skórzane rękawiczki i ramoneskę. Włosy związała w kucyka. 


     Wyszła do ogrodu, żeby znów oswoić swoją bestię, ale nie spodobało jej się to, co zobaczyła. Naill stał oparty o niego z rękami założonymi na wysokości piersi. Miała ochotę wydrapać mu oczy, ale powstrzymała się. W końcu niedawno ledwo wybroniła się przed policjantami, a teraz nie chciałaby mieć kłopotów.
- Co? – warknęła, podchodząc do niego. Zdała sobie sprawę, że nikt ich nie obserwuje, bo wszyscy są zajęci wygłupami lokowatego i gościa, który uratował jej brata przed nią samą. Idioci.
- Nie uważasz, że należałoby się przywitać z rodzicami? – sarknął sprawiając, że w Madeleine coś się zagotowało. Zacisnęła palce na kasku, który trzymała w dłoniach. Widzieli się dopiero tydzień, a ona codziennie miała coraz to większą ochotę, żeby pozbawić go tych kłaków.
- Tobie chyba lakier do włosów mózg wyżarł, jeśli myślisz, że będę robić to, co ty uważasz za stosowne – odparła, patrząc na niego wściekle. Nie miała zamiaru dłużej przebywać w jego towarzystwie, ale jak widać obrywanie od niej po ryju stało się jego pasją.
 - Jestem starszy. – mruknął, prostując się. Odpowiedział mu kpiący śmiech szatynki.
- A ja mądrzejsza – odpowiedziała, uspokajając się odrobinę. Podeszła do niego i nadepnęła mu z całej siły na stopę. Chłopak od razu złapał ją w dłonie i zaczął skakać dookoła. Przyciągnął tym uwagę bawiących się rodziców i przyjaciół. – Siema nara – mruknęła już bardziej do siebie dziewczyna, usiadła na motorze, założyła kask i ruszyła w drogę. Widziała tylko, jak na sam koniec blondyn pokazuje jej środkowy palec, co ją tylko bardziej rozbawiło.
       Kiedy znalazła się ponownie w warsztacie chłopaki już na nią czekali. Okazało się, że skończyli naprawiać już wszystko, co mieli na dziś zaplanowane i teraz mogą udać się w swoje ulubione miejsce. Poczekała na nich chwilę i udali się do lasu za Mullingar. Tam zostawili motory przed wejściem i z kaskami ruszyli na polanę, gdzie zawsze rozmawiali w spokoju. Po chwili ciszy Madi postanowiła, że w końcu powie, co ją męczy.
- Chcą mnie zabrać na naukę do Londynu – wypaliła prosto z mostu, siadając na zielonej trawie. Dobrze, że jej znajomi siedzieli, bo najprawdopodobniej kolana by się pod nimi ugięły. Wszyscy patrzyli na nią zdumieni. – Nie byle jaką. Mechanika – dodała, otulając się ramionami.
- I w czym problem, przecież zawsze chciałaś być mechanikiem? – zapytał Allan, podnosząc jedną brew do góry, sygnalizując, że nic z tego nie rozumie.
- Będę musiała mieszkać z wesołą piątką – odpowiedziała, spuszczając wzrok na dół. Naprawdę nie wiedziała, co ma zrobić.

Bóg chyba naprawdę ma niezły ubaw patrząc na to, jak się męczy.

10 komentarzy:

  1. Coraz mniej kłótni? Ciekawe czy Niall uważa tak samo ;D
    hmmm coś jeszcze miałam pisać ale już nie pamiętam....
    Rozdział świetny ;)
    Czekam na next!

    OdpowiedzUsuń
  2. Zajebiste ;***
    Czekam na nexta ❤

    OdpowiedzUsuń
  3. Super czekam z nie cierpliwością na next :-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Zaczepiste!!! Czekam już na next *.*
    Życzę dużo weny i czasu na pisanie =^.^=

    OdpowiedzUsuń
  5. niemoge się doczekać następnego ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Świetnie piszesz :) Nie mogłam ze śmiechu kiedy czytałam ten rozdział. Huhuhuh Niall czymaj się na baczności. Często sama mam ochotę tak nawrzeszczeć na swojego brata jak Madeleine na Niall'a, ale nie chce być już taka wredna xd. Trochę szkoda mi blondaska bo widzę że próbuje zrobić wszystko żeby normalnie zachowywała się w stosunku do jego mamy, tylko tutaj jest problem bo dla niej normalnie to jechać na wszystko i wszystkich z nienawiścią i gniewem a do tego jeszcze pokolorować to jakże zacnym sarkazmem. Tylko jednego nie rozumiem, dlaczego nie dali jej chociaż pożegnać się z tą mamą? Mam pewną teorię że jej matka chciała Madeleine zrobić krzywdę (jakąś tam xd) a ojciec chciał ją od tego u uchronić. Nie wiem...
    No nic zostaje mi tylko czekać na kolejny rozdział i prosić cię żebyś za bardzo nie wnikała w mój komentarz bo za pewne znając mnie powypisywalam jakieś brednie, no ale nic to cała ja ^·^
    A jeszcze jedno pytanko :D
    Kiedy możemy spodziewać się nowego rozdziału???
    To raczej już wszystko...chyba tak
    Koffam Natt :***

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Boże, kocham cię dziewczyno xd
      Termin następnego rozdziału, to niespodzianka, a więcej w zakładce informacje ;)
      Naill się jeszcze nacierpi, a jeżeli chodzi o mamę Madeleine, to tak. Ojciec chciał ją przed czymś ochronić, ale nie powiem przed czym ;x xd

      Usuń
  7. Piszesz świetnie super opowiadanie ale dostaje kurwicy jak widze że piszesz motor -.- to jest motocykl Proszę popraw te błędy bo osoby Kochające motocykle (jaaaa^^) mają prawo sie wkurwiać . Pozdrawiam i czekam na nexta ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też kocham motocykle i nie wyobrażam sobie bez nich mojego życia, ale motor jakoś tak dla mnie lepiej brzmi, nie wiem czemu. mam nadzieję, że mi wybaczysz moje dziwaczne upodobanie ;c

      Usuń