Rozdział Siedemnasty: “Dotrzymanie
obietnicy powinno być jednym z priorytetów.”
~*~
Obserwowała, jak zapłakana postać kobiety znika
w przestrzeni. Powiedziała wszystko to, co już dawno chciało ujrzeć światło
dzienne, więc nie powinna żałować. Dlaczego jest inaczej? Położyła się na
plecach, podkurczając kolana i zasłaniając twarz dłońmi. Zaczęła piszczeć w
czarną przestrzeń, żeby rozładować większość skumulowanych w sobie emocji.
Zacisnęła palce na włosach, nie przerywając wcześniejszej czynności, ponieważ
po woli zaczęła przynosić oczekiwane efekty. Szczerze żałowała, że nie ma pod
ręką czegoś, co mogłaby rozpieprzyć. W końcu dookoła zapanowała cisza sprzed
pojawienia się w tym cholernym miejscu mamy Madeleine. Westchnęła ciężko,
przekręcając się na bok. Tak bardzo chciała, żeby w końcu dane jej było
jakkolwiek działać, bo ta bezczynność zaczyna ją strasznie przytłaczać.
Nagle
poczuła delikatny uścisk na dłoni. Automatycznie podniosła się do siadu,
oglądając wspomnianą część ciała. Bardzo się zdziwiła, ponieważ wydawało jej
się, że jest tutaj sama. Automatycznie zaczęła kręcić głową na wszystkie
możliwe strony, żeby znaleźć jakiś ślad, że jednak ktoś również przebywa
właśnie w tej nicości. Jednak ta czynność tylko utwierdziła ją w pierwotnym
przekonaniu. Zamknęła oczy, kiedy tylko dotyk przeniósł się na policzek. Gdzieś
już go kiedyś czuła, tylko nie może sobie przypomnieć, gdzie. Otworzyła szeroko
oczy, gdy wyczuła ślad po bliźnie na wewnętrznej stronie słoni, która ją
dotykała. Miała pewność, że to Louis! Natychmiast poderwała się na równe nogi.
- Tomlinson, masz mnie stąd wyciągnąć! –
krzyknęła czując, jak łzy znów zaczynają spływać po jej policzkach. Chciała,
żeby ją usłyszał i pomógł. Dał ostatnią szansę.
Dziewczyna
po raz kolejny wylądowała na kolanach. Nie miała już siły na nic. Chciała
naprawić swoje błędy. Załkała głośno, opierając się na dłoniach, wyciągniętych
przed siebie. Nagle wszystko zaczęło przed jej oczami ciemnieć, a w sercu
poczuła ogromną pustkę. Tak, jakby straciła wszystko, co dla niej ważne. Czy
tak właśnie wygląda śmierć?
~*~
Usłyszał, jak jedna z maszyn strasznie
głośno piszczy, co wybudziło go ze snu. Poruszył się z grymasem na twarzy, ale
nie otworzył oczu. Dopiero, kiedy poczuł uściska na ramieniu, a zaraz potem
jakaś siła odciągnęła go od dziewczyny, uchylił powieki. Chciał zabić kogoś,
kto zabiera go od jego Madeleine. Jednak jego twarz przybrała zdziwienie, kiedy
wyciągnęli go z sali siłą; natychmiast. Obrzucił Zayn ‘a zdziwionym
spojrzeniem, ale ten w odpowiedzi tylko kiwnął głową w kierunku szyby, za którą
przebywała Davies. Od razu skierował twarz w tamtym kierunku. Zobaczył, jak
grupka starszych mężczyzn stoi nad bladym ciałem dziewczyny i usiłuje
przywrócić ją do życia.
Kolana
natychmiast się pod nim ugięły, jednak zdołał utrzymać równowagę i nie upadł na
podłogę. Niestety, łzy i tak pojawiły się na twarzy chłopaka. Bał się o nią.
Nie mógł jej teraz stracić, kiedy akurat zdał sobie sprawę z tego, jak bardzo
mu na niej zależy. Jeszcze żadna dziewczyna nigdy nie zdołała owinąć go sobie
wokół palca, a wystarczy jedno słowo Madeleine i Louis może zrobić wszystko. Zaklął
pod nosem uświadamiając sobie, że mógł się bardziej postarać, żeby wybić jej z
głowy ten durny pomysł. Nawet, jeśli musiałby przykuć ją łańcuchami do krzesła
i karmić, to powinien to zrobić, ale nie pozwolić na taką głupotę.
Obiecał
sobie, że będzie siedzieć na dupie w szpitalu i czekać, aż dziewczyna się
obudzi, ale musiał natychmiast wyjść, bo wściekłość rozsadzała go od środka.
Nie odpowiedział na żadne pytanie, z zestawu przyjaciół. Po prostu szybkim
krokiem powędrował do windy, a kiedy znalazł się na parterze opuścił budynek,
przeszukując swoją listę kontaktów. Musi się na kimś wyładować, a najlepiej
żeby była to osoba, przez którą szatynka właśnie walczy o życie.
~ Mam
nadzieję, że jeszcze nie opuściłeś Londynu. – powiedział do słuchawki, kiedy
tylko David odebrał połączenie. Był w stu procentach pewny, że chłopak zdziwił
się widząc, kto do niego dzwoni, ponieważ na początku nie usłyszał nawet głupiego
„halo”, tylko zupełną ciszę, przerywaną raz na jakiś czas oddechem rozmówcy.
~ Nie mów,
że chcesz iść razem z nami obić pysk Daniells ‘owi. – usłyszał w odpowiedzi.
Odchrząknął, wsiadając do taksówki i podając adres podstarzałemu mężczyźnie,
który od razu ruszył z miejsca.
~ Jak już
pewnie zdążyłeś zauważyć Madeleine nie jest dla mnie obojętna. Zakochałem się w
niej i nie pozwolę, żeby jakiś sukinsyn traktował ją w ten sposób. – powiedział
pewny, dostając reprymendę od taksówkarza za słownictwo. Nie zwrócił jednak na
to zupełnie uwagi, ignorując siwego mężczyznę.
~ Będziemy
po ciebie z chłopakami za jakąś godzinę. Czekaj u siebie w domu. – chciał podać
im adres, ale stwierdził że to bezsensowne, ponieważ i tak pewnie usłyszeli,
jak mówi go taksówkarzowi, który tak swoją drogą właśnie zaparkował pod bramą.
Zapłacił
mu, od razu opuszczając pojazd i idąc w kierunku drzwi wejściowych. Musi
natychmiast iść się umyć, bo (o zgrozo!) zaczyna czuć sam siebie. Nie
zabierając ze sobą żadnych ubrań wszedł do łazienki, od razu zdejmując
wszystkie ubrania, które wylądowały bezwarunkowo w koszu na pranie. Odkręcił
kurki, a woda zaczęła spływać orzeźwiającym strumieniem po jego umięśnionym
ciele. Zdecydowanie nie powinien rezygnować z prysznica.
Chłopaki
pojawili się przed jego bramą dokładnie o umówionej godzinie. Wyszedł do nich,
dzierżąc w dłoniach czarny kask. Otworzył garaż, a kiedy był już w środku jego
wzrok od razu powędrował w kierunku całkiem nowego ścigacza. Zdziwił się, że
Madeleine go nie zauważyła, kiedy była tutaj w noc, kiedy uratował ją przed
policją. Uśmiechnął się na samo wspomnienie szatynki. Potrząsnął głową, żeby
wrócić do rzeczywistości i wyjechał z garażu. Kiwnął głową na trójkę
towarzyszy, żeby ruszali. Sam trzymał się między nimi, żeby nie zgubić drogi.
Przez
cały czas myślał nad tym, czy dobrze robi. Przecież oni na pewno poradziliby
sobie sami, a on może pogorszyć ich sytuację tym, że jest rozpoznawalny. Zacisnął
na sekundę powieki, przypominając sobie, co obiecał Madeleine.
-
Madeleine. – zaczął spokojnie, nie poruszając się nawet o milimetr. Davies
przeszedł przyjemny prąd po kręgosłupie, kiedy usłyszała, jak wypowiada jej
pełne imię. – Dobrze wiesz, że nie jestem w stanie ci tego zabronić. Zrobisz,
jak będziesz uważała i ja musze to zaakceptować. – mruknął. Poczuł, jak Madi
oplata go od tyłu. Jednak on musiał jeszcze coś powiedzieć. – Wiedz jednak, że
jeżeli cokolwiek ci się stanie, to jako pierwszy znajde sukinsyna, który
cokolwiek ci zrobił i własnoręcznie go zabiję. – zakończył.
Wydawało
mu się, że nigdy nie będzie musiał jej dotrzymywać, bo Davies wie, co robi, ale
skoro już to powiedział, musi spełnić obietnicę. Nigdy nie zawiedzie Madi,
nawet jeśli ona zapomniała o tym, co powiedział. Skręcił za chłopakami w
obskurną ulicę. Jeszcze niedawno był tutaj z Zayn ‘em i miał nadzieję nigdy więcej
nie wracać. Zatrzymał się, rozglądając dookoła. Nie miał pojęcia, po co
przyjechali akurat w to miejsce, ale postanowił się nie odzywać i poczekać
chwilę na odpowiedź. Zauważył, że tylko David schodzi z motoru i ściąga kas,
poczym znika za jakimiś drzwiami. Sam również podniósł wizjer do góry i
popatrzył na Gareth ‘a.
- My się jeszcze nie znamy. Jestem Allan. –
powiedział jeden z ich trójki. Lou uśmiechnął się delikatnie, wyciągając w jego
stronę otwartą dłoń.
- Louis. – odpowiedział.
- Lou, co cię tak naprawdę łączy z Madeleine? –
zapytał po kilkusekundowej ciszy McColl. Dręczyło go to już od dłuższego czasu,
więc musi się w końcu dowiedzieć prawdy. Tomlinson westchnął ciężko,
spuszczając wzrok na kierownicę swojego motoru.
- Już sam nie wiem. Mam pewność co do tego, że
zakochałem się w niej. Dzień, w którym pozwoliła mi uprawiać ze sobą seks jest
najlepszym, jaki dotąd pamiętam. Gdybym tylko mógł, to zamieniłbym się z nią
teraz na miejsca, żeby mogła robić to, co kocha. Jeszcze nigdy nie zależało mi
aż tak bardzo na żadnej dziewczynie. Chciałbym, żeby była najszczęśliwszą
dziewczyną na świecie nawet, jeśli nie moją. – czuł, że każde słowo było
prawdziwe. Nie rozumiał, dlaczego miałby kłamać.
- Jest twoja. – powiedział Allan, obserwując jak
zza drzwi wychodzi David. Wyraz jego twarzy nie mówił nic konkretnego.
- Gdzie są w Londynie jakieś stare magazyny? –
zapytał, patrząc prosto na Lou.
On
jednak nic nie odpowiedział, tylko zasłonił oczy wizjerem i ruszył w miejsce,
którego ten frajer nie miał prawa nawet odwiedzać. Zabrał tam Madeleine, bo
wiedział, że i tak nikt tam nie uczęszcza. Miało to być ich odludzie, gdzie
zawsze mogą pojechać bez strachu o to, że jakaś popaprana banda dziennikarzy
ich dorwie. Teraz był wściekły. Nie zważając na niebezpieczeństwo dodał gazu,
wymijając kolejne samochody. Dobrze wiedział, że jezdnia jest dość śliska po
nocnym deszczu, ale nie mógł się przed tym powstrzymać. Włączył
kierunkowskaz,
skręcając w lewo.
(czcionka pochyła, to perspektywa Madeleine)
Na
środku pustego placu zauważył dwie sylwetki, które odwróciły wzrok w jego
kierunku. Musieli usłyszeć warkot silnika. Louis nie zważając na to jednak
zatrzymał pojazd i upewniając się, że reszta już parkuje za nim, podszedł do
nich, ściągając po drodze kask i odrzucając go na bok. Usłyszał z tyłu, jak
któryś z jego towarzyszy krzyczy „ten po prawej” i nie czekając na nic więcej
rzucił się na wskazanego kolesia, powalając go na ziemię. Usiadł na jego
miednicy, nogi układając po obu stronach jego ciała. Poczuł, jak ten drugi
ciągnie go za ramiona, ale bardzo szybko zaprzestał tej czynności,
najprawdopodobniej odciągnięty od niego siłą. Wymierzył pierwszy cios pięścią,
prosto w twarz. Kostki trochę go zapiekły, ale nie zważał na to, oddając
kolejne ciosy. Przewaga Louisa nie trwała długo ponieważ po chwili Daniells
przewrócił go na plecy, uderzając w twarz. Poczuł ciepłą ciecz, spływającą po
jego skroni.
Z zamyślenia wyrwał ją rozdzierający
ból głowy. Skrzywiła się, rozchylając lekko usta i siadając po turecku.
Położyła po dwa palce na skroniach, kiedy zaczęło płynąć po nich coś ciepłego.
Automatycznie przesunęła lewą dłoń przed oczy. Nie była w stanie pohamować pisku,
widząc na nich swoją krew.
Zaklął
pod nosem, czując pieczenie lewej brwi. Zdawał sobie w pełni sprawę z tego, że
jest rozcięta. Nie mógł teraz jednak nad tym myśleć, ponieważ jego przeciwnik
podniósł się na równe nogi i z całej siły kopnął prosto w brzuch sprawiając, że
Louis aż zwinął się z bólu.
Jęknęła przeciągle, kładąc obie ręce na
brzuchu. W jej oczach stanęły łzy i nie była w stanie poruszyć się nawet o
kilka centymetrów, żeby nie odczuwać bólu. Nie rozumiała, co się dzieje. Kiedy
nie była już w stanie utrzymać równowagi podparła się dłońmi o podłogę, na
której już niemalże leżała.
W ostatnim momencie podniósł się,
unikając tym samym kolejnego ciosu. Splunął śliną, pomieszaną z krwią i
obrzucił przeciwnika nienawistnym spojrzeniem. Ten uśmiechał się do niego tryumfująco,
co tylko podniosło poziom adrenaliny w jego żyłach. Machnął na niego głową,
żeby to on wykonał kolejny ruch. Nie
musiał długo czekać, a rzuciła się na niego z pięściami. Louis nie poruszając
się prawie w cale złapał jego prawy nadgarstek i wygiął go na plecach do tyłu,
obserwując grymas na twarzy.
Zdziwiła się jeszcze bardziej, kiedy jej
ciało opanowała dziwna chęć mordu. W dodatku skumulowała się ona na jednej
osobie – Mark ‘u Daniells ‘ie. Owszem, chciała jego śmierci, ale zdążyła już zapomnieć
o nim w całej tej pieprzonej nicości. Wzruszyła ramionami, już zupełnie nie
rozumiejąc o co chodzi.
- Jeszcze raz się do niej zbliżysz, a nie
przeżyjesz nawet minuty dłużej na tym świecie. – warknął, pchając go z całej
siły, przez co z głośnym jękiem opadł z powrotem na ziemię. Nie zważając na nic
zaczął kopać go po brzuchu i innych częściach ciała. Był jakby w amoku – nie kontrolował
swoich nóg. Przestał słyszeć błagania chłopaka o to, żeby przeżył. Liczyło się
tylko to, co zrobił Madeleine.
Usłyszała ostatnią groźbę. Mało tego! Miała
pewność, że padła ona z ust Louisa. Nie zdążyła jednak nic o tym pomyśleć,
ponieważ czuła, jak powieki stają się coraz cięższe, a ciało opada na podłogę.
Umarła czy wraca do żywych?
Z transu wyrwał go dopiero dźwięk
telefonu. Obrzucił swoją ofiarę badawczym spojrzeniem, a kiedy stwierdził, że
chłopak nie jest w stanie nawet się poruszyć odebrał połączenie, nawet nie
patrząc na to, kto dzwoni.
~ Louis,
oni nie mogą przywrócić jej pracy serca. – usłyszał płaczliwy głos Niall ‘a.
Poczuł mocne ukłucie w klatce piersiowej. Nie czekając na nic więcej wsiadł na
motor, wcześniej mówiąc chłopakom, że jedzie do szpitala. Odpalił maszynę i
odjechał, żeby jak najszybciej znaleźć się przy Madeleine.
Rozdział jest genialny! :) xx @xxhemmings69
OdpowiedzUsuńŚwietny ale przysięgam, że jeśli ona nie przeżyje to własnoręcznie coś ci zrobię ;D
OdpowiedzUsuńCzekam na next!
o kurwa :)
OdpowiedzUsuńczemu w takim momencie czemu!!!
rozdział genialny egrerewqgiwqgrwqgir
niech ona nie umiera :( ale niech nadal się ściga
już nie mogę się doczekać środy
życzę weny :)
@xellieg
Jak zawsze swietnie. Jejkuus. Jaki ty masz talent. Zazdroo poprostu.
OdpowiedzUsuńOna ma zyc. Jesli nie przezyje to ci chyba w dupe nakopie i nawet pudzian wraz z 1D ci nie pomoze! :D
Czekam na nexta! :))
#luvmyniallers
Nie możesz jej uśmiercić!!!
OdpowiedzUsuńA to połączenie między Madi i Lou genialne.
Jak dla mnie mogłabyś na tym blogu rozdziały dodawać 3 razy w tygodniu.
CUDOWNY ROZDZIAŁ!!!
OdpowiedzUsuńPiękna groźba Lou skierowana do Marka.
Fajny pomysł z tym, aby Madi dostała takich samych obrażeń jak Lou...
Życzę weny...
Pozdrawiam
Świetny rozdział, czekam na następny! Ona ma przeżyć!!!! ;D
OdpowiedzUsuńCuuuuuudoooooooo !!!!!!!
OdpowiedzUsuńŚwietny! Boziu skończyłaś ten rozdział w takim momencie.... Serio?!
OdpowiedzUsuńProszę dawaj następny! :)
Jejku!! Cudowny rozdział. Czytałam to w tramwaju i musiałam ze sobą walczyć, żeby się nie rozpłakać bo by się ludzie dziwnie patrzyli...
OdpowiedzUsuńNie możesz jej uśmiercić bo Lou tego nie przeżyje! Poza tym ludzie z reguły wolą happy endy, więc błagam nie kończ tego w ten sposób.
NIE! Ona nie może umrzeć! Bosz... cudowny rozdział...
OdpowiedzUsuńAww.. ta groźba Lou ♥
Pisz szybko następny rozdział :* Bo znając twoją logikę to tego tak nie skończysz :D
Edzia :*
my-universe-will-never-be-the-same-33.blogspot.com
Boże!!! To było boskie!! W ogóle cały ten blog jest boski!!! Chce już następny rozdział!!!!
OdpowiedzUsuńLepiej się pośpiesz bo już nie wytrzymam!!! :D
Genialne. Nie mam pojęcia jak wytrzymam do soboty. Ale będę czekać z niecierpliwością! ;D
OdpowiedzUsuńJak ją uśmiercisz ! To nie ręczę za siebie! Ejjj :<<<
OdpowiedzUsuńRozdział bardzo ciekawy i fajnej długości ;)
Ciekawe opisy.
Pozdrawiam i weny!
i jeszcze jedno.....
patrz niżej.....
jeszcze......
......
...
...
..
.
NIE UŚMIERCAJ JEJ !!!!
Świetne! Tylko,kurczę, szkoda, że nie ma 20 komentarzy ;c
OdpowiedzUsuńnie nie nie ona nie umiera czekam na next i nie uśmiercaj jej
OdpowiedzUsuń:(
Genialny rozdział
OdpowiedzUsuńdlaczego jest tak mało komentarzy ja chcę wiedzieć co dalej yolo to tak nie może byc rozdział świetny :)
OdpowiedzUsuńŚwietne! Może Louis przyjazdem do szpitala ją ,,uratuje"? Kto wie... Byleby Madi przeżyła.
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział (jak zawsze z resztą :D) ! <3333
OdpowiedzUsuńOna musi żyć, musi ! ^^
Czekam na nexta ;)))