sobota, 1 marca 2014

Chapter Seven: If the passion that makes you more popular in our environment - use, but never in bad faith.

Rozdział Siódmy: “Jeżeli pasja sprawia, że jesteś popularny w swoim środowisku – korzystaj z tego, ale nigdy w złej wierze.”
~*~
„Ilością znajomych można zmierzyć popularność, ale do mierzenia sławy – potrzebni są wrogowie.”
~ Władysław Grzeszczyk
„Parada paradoksów”
____________________________

         Godzina dwudziesta zbliżała się nieubłaganie, a załamana Madeleine leżała na łóżku w swoim pokoju i bezczynnie podpierała głowę na dłoniach. Nie zdążyła posprzątać ubrań z rana, co w połączeniu z tymi, które wyjęła później stworzyło jeden wielki, nieprzenikniony bałagan. Westchnęła ciężko, przekręcając się na plecy. Na co dzień nie miała problemu z dobieraniem odpowiednich ubrań. Wyciągała kilka ciuchów i zakładała je na siebie.  Schody zaczynały się wtedy, gdy musiała wysilić się bardziej. I chociaż wybierała się na zwykłą imprezę z dawnymi znajomymi, chciała wyglądać ładniej niż zazwyczaj. Sama nie wiedziała dlaczego.
          Znudzona po kilkunastominutowym, bezproduktywnym wegetowaniu w łóżku, podniosła się z niego i zbiegła po schodach na dół, idąc prosto do kuchni. Szare, sprane dresy i stara koszulka z dziwacznym napisem, które miała na sobie, były znacznie za duże na jej drobne ciało, przez co musiała co chwilę poprawiać je na zmianę. Musiała jednak przyznać, że ubrania Nialla były wygodne i dawały odpowiednią ilość ciepła do spania. Dlatego nie zamierzała mu ich nigdy więcej oddawać.
          Wyjęła z lodówki napój, a z szafki paczkę kukurydzianych chrupek. Była głodna, ale nie miała czasu na gotowanie czy zamawianie jedzenia. Dlatego usiadła na blacie i opierając się plecami o lodówkę, otworzyła foliowe opakowanie, od razu biorąc się za jedzenie. Wyjrzała za okno na ulicę, po której poruszało się zadziwiająco niewiele samochodów. Dom Nialla znajdował się w dość ruchliwej ulicy. Zerknęła na zegarek i skrzywiła się mocno. Czas uciekał, a ona nie była w ogóle gotowa do wyjścia.

          Kiedy opróżniła już całą paczkę z jej zawartości, wyrzuciła ją do śmieci, ówcześnie zeskakując z blatu. Dopiła napój, to samo robiąc z puszką po nim. Rozciągnęła się i wolnym krokiem ruszyła w stronę salonu, rozglądając się uważnie dookoła. Musiała rozprostować wszystkie kończyny, chcąc pozbyć się nieprzyjemnego mrowienia na łydkach. Weszła do salonu, gdzie świeciło pustkami. Niebezpieczna sprawa. Madeleine zawsze powinna wiedzieć, gdzie ta banda kretynów aktualnie się znajduje. Podeszła do komody i wzięła do ręki jedną z ramek na niej stojących. Przyjrzała się uważnie małemu blondasowi, który całą twarz miał umazaną czekoladą. Przesłodki widok. Odstawiła fotografię natychmiast, kiedy usłyszała trzask drzwi. Nie czekając na nic więcej udała się do swojego pokoju. Musieli nie zauważyć, że w ogóle z niego wychodziła.
          Kilkanaście minut później stała już ubrana w łazience. Przez chwilę zastanawiała się, czy jej ubranie nie jest zbyt skąpe. Krótka spódnica, którą miała rano na rozpoczęciu roku szkolnego, czarny stanik z ćwiekami oraz buty na wysokim obcasie. Na wierzch nałożyła czerwoną, skórzaną kurtkę, a do małej torebki wsadziła telefon, papierosy, zapalniczkę i portfel. Makijaż również zagościł na jej twarzy. Czerwone usta, eyeliner, tusz do rzęs i jasne cienie do powiek idealnie ze sobą współgrały. Z biżuterii postawiła na dwie pary kolczyków w uszach, po jednym w wardze i nosie oraz bransoletkę z charmsami. Efekt końcowy całkiem przypadł jej do gustu, a ona sama doszła do wniosku, że inne dziewczyny goszczące na domówce na pewno będą bardziej wyuzdane. Odetchnęła cicho, wychodząc z łazienki.
    |    Westchnęła ciężko nad swoim losem i zaczęła schodzić po schodach. Była już przygotowana psychicznie i mentalnie na pogadankę, że ma wrócić trzeźwa i nie po dziesiątej. No cóż, jak Naill ma taki kaprys, to niech sobie pogada. Ona i tak zrobi swoje. Przeszła obok salonu, gdzie grali na konsoli, starając się zrobić jak najmniej hałasu. Może tym razem się uda. Podeszła do drzwi i otworzyła je. Z jej ust wydobył się przeciągły jęk zawodu. Czy ona na prawdę musi mieć aż takiego pecha?
- Słuchaj, jeżeli chcesz sobie pogadać, to proszę bardzo, ale radzę ci się sprężyć, bo zaraz przyjedzie moja taksówka. - warknęła. Nie miała zamiaru patrzeć na osobnika, który właśnie przed nią stoi i szczerzy się szeroko.
- To może przynajmniej pozwól mi się zawieść tam, gdzie chcesz iść. - powiedział, robiąc szerokie oczy i błagalną minę. A co jej tam, najwyżej nie opędzi się w szkole od plotek na temat swojego sławnego chłopaka. Wzruszyła ramionami.
- No dobra, ale to tłumaczysz taksówkarzowi, że niepotrzebnie się fatygował. - powiedziała, wskazując na żółty samochód, który właśnie podjechał pod bramę. Louis wyszczerzył się i poszedł do drzwi. Zaczął coś tłumaczyć, żywo gestykulując rękami, a Madeleine zastanawiała się, czy aby na pewno dobrze zrobiła. Nie zdążyła jednak nie zdążyła powiedzieć, ponieważ zauważyła, jak chłopak zaprasza ją gestem ręki do swojego samochodu. Wzruszyła ramionami. Przecież nie ma nic do stracenia, chyba ...
      Jechali w całkowitej ciszy. Żadne z nich nie wiedziało, na jaki temat mogliby poruszyć rozmowę. Oboje pozostawali, więc w swoich własnych myślach. Kiedy wreszcie znaleźli się na miejscu, Louis od razu wyszedł i obszedł samochód, żeby otworzyć Madeleine drzwi.
- To nie mów im, gdzie jestem, co robię, a czy wrócę na noc, to kwestia bardzo sprzeczna i jeszcze wiele rzeczy może się w niej zmienić. - powiedziała, patrząc prosto w rozbawione oczy szatyna.
- Zadzwoń, kiedy impreza się skończy. Przyjadę po ciebie. - powiedział, hamując śmiech.
- Pewnie tak samo, jak wczoraj wieczorem. - pomyślała, ale nie odezwała się, nie chcąc rzucać kąśliwej uwagi.
       Odwróciła się i nic nie mówiąc udała się w kierunku dosyć sporego domu. Kiedy otworzyła drzwi uderzyła w nią niesamowicie głośna muzyka. Zamrugała kilkakrotnie, żeby odzyskać świadomość po konfrontacji z dużą ilością decybeli. Pewnym krokiem weszła do środka i rozejrzała się dookoła. Dość spora grupa ludzi była już nieźle wstawiona. Zdjęła kurtkę i zawiesiła ją na haczyku. Myśl o tym, że ubrała się zbyt wyzywająco już dawno przestała ją męczyć. Dokładniej, gdy zobaczyła dziewczyny, którym opaski pomyliły się ze spódnicami. Odnalazła wzrokiem gospodarza imprezy i udała się w jego kierunku. Rozmawiał z jakimiś dwoma kolesiami. Wzruszyła ramionami. Jak mu przerwie, to, chyba jej nie zabije. Podeszła do pleców chłopaka. Szturchnęła go w ramię. Odwrócił się natychmiast.
- Madeleine! - krzyknął, zamykając szatynkę w stalowym uścisku swoich ramion. - Pamiętasz resztę? - zapytał, wskazując rudego, szatyna i bruneta. Wydęła usta zastanawiając się, skąd kojarzy ich wyszczerzone twarze. Oczywiście, jakby mogła o nich zapomnieć.
        Przekręciła oczami, chwyciła pierwszego lepszego drinka i zniknęła w tłumie bawiących się osób, zupełnie ignorując rozbawione spojrzenia chłopaków. Przyszła tutaj, żeby się zabawić, a nie wspominać „stare dobre czasy”. Rozejrzała się dokoła i powędrowała na sam środek prowizorycznego parkietu, zalotnie kręcąc biodrami. Dobrze wiedziała, jak działa na tych wszystkich napaleńców i podobało jej się to. Puściła perskie oko w kierunku Daniela. Odpowiedział jej odchylając głowę, co oznaczało, że ma z niej niezły ubaw.
         W głowie już jej szumiało. Piętnaście minut temu poznała niejaką Suzane, która okazała się bardzo pozytywną osobą. Oczywiście, gdyby nie procenty, to na pewno nie gadała by z nią, jak ze starą znajomą, ale już dawno wszystko przestało się liczyć. Zostawiła na chwilę blondynę i podeszła do jakiegoś pierwszego lepszego chłopaka. Przysunęła się do niego bardzo blisko. Poczuła, jak kładzie na jej biodrach duże dłonie. Uśmiechnęła się zalotnie i zaczęła ocierać o jego krocze. O tak, właśnie w tym momencie film jej się urwał.
          Impreza coraz bardziej zaczynała się rozkręcać. Większość ludzi straciła już świadomość czasu i przestrzeni. Madeleine przestała liczyć, którą z kolei puszkę piwa poróżniła. Świąt dawno wirował, a szare odcienie nabrały barw. Poznała kilkoro nowych ludzi, którzy okazali się bardzo pozytywnymi osobami. No, a może to po prostu procenty, które krążą w jej organizmie? Mniej ważne. W pewnym momencie Madi wpadła na genialny pomysł. Pociągnęła blondynkę za rękę, co spotkało się z jękiem zawodu i skierowała swoje kroki w kierunku prowizorycznego barku. Nie musiała nic mówić, Su od razu zrozumiała, o co chodzi. Wskoczyła na blat razem z szatynką i zaczęły tańczyć dość ... wyzywająco wyglądający ... taniec.
           Denis z coraz większym przerażeniem patrzył na poczynania byłej przyjaciółki. Wiedział, że się zmieniła; znał jej historię w każdym szczególe. Odszukał wzrokiem Nathana i wskazał na dwie dziewczyny, dookoła których zebrał się już niemały tłum wiwatujących napaleńców. Szatyn spojrzał w tamtą stronę, a jego źrenice rozszerzyły się kilkakrotnie. Od razu rzucił się w szaleńczy pościg do stolika. Jednym, zdecydowanym ruchem pociągnął dziewczynę tak, że wylądowała wprost w jego ramionach.
        Tymczasem w domu niejakiego Naill 'a Horan 'a piątka przyjaciół siedziała w salonie. Chociaż blondyn chodził w te i z powrotem wydzierając się na Louis 'a. Chciał rozszarpać go gołymi rękami za to, że zawiózł Madeleine na tę pieprzoną imprezę, nawet go o tym nie informując.
- Oj przesadzasz trochę. Przecież jest już dorosła, poradzi sobie. - postanowił stanąć w obronie szatyna Liam. Blondyn obrzucił Payne 'a morderczym spojrzeniem.
- No właśnie jakoś tego po niej kurwa nie widać. - warknął, opadając na fotel. Zapadła cisza, którą przerwał dopiero dzwonek sygnalizujący o nadchodzącym połączeniu. Wszyscy automatycznie spojrzeli na Tomlinson 'a, który już sprawdzał, kto usiłuje się z nim skontaktować. Madeleine; odebrał bez wahania.
~ Hej, z tej strony Denis, organizator imprezy i dawny przyjaciel Madi. Jeżeli chcecie jeszcze kiedykolwiek zobaczyć ją w jednym kawałku, to radzę się po nią stawić, najlepiej we dwóch. - usłyszeli głos z słuchawki. W tle leciała głośna muzyka, która prawie zagłuszała chłopaka po drugiej stronie.
~ W co ta gówniara się znowu wpakowała? - jęknął zrezygnowany Horan.
~ Aktualnie usiłuje uciec wraz z Suzane i McCain łap te wariatki! - krzyk na pewno nie był skierowany do nich, ale coś musiało się stać.
~ Zaraz po nią będziemy. - mruknął Louis, kończąc połączenie. Powstrzymał gestem dłoni blondyna, po czym machnął na Zayn 'a.
~ Aktualnie usiłuje uciec z Suzane i McCain łap te wariatki! - krzyknął brunet w kierunku swojego rudego przyjaciela. Usłyszał zapewnienie, że zaraz zjawią się po Madeleine, a później dźwięk rozłączanego połączenia.
- Padnij! - krzyknął Alberth, kiedy w ich kierunku poleciała szklana butelka, która rozbiła się z głośnym trzaskiem na jednej ze ścian.
     Zdezorientowani nie zdążyli zareagować, kiedy szatynka i blondynka wyszły z domu pełnego ludzi. Skierowały się do ogrodu, gdzie zdjęły szpilki. Już miały wyjść na ulicę, ale w ucieczce przeszkodziło im dwóch chłopaków. Madeleine od razu zawróciła w kierunku drzwi, ale na niewiele się to zdało, ponieważ już po kilku krokach poczuła, jak silne ramiona oplatają ją w pasie.  W kolejnej sekundzie została uniesiona w powietrzu, a w następnej zmierzała już w kierunku samochodu. Oczywiście wyrywała się i szamotała na wszystkie strony, ale nie przynosiło to żadnych efektów. Warknęła coś niezrozumiałego pod nosem, kiedy w dość brutalny sposób wepchnięto ją do samochodu. Już chciała wyjść drzwiami po drugiej stronie, ale Zayn w ostatniej chwili uniemożliwi jej to, zamykając cały pojazd za pomocą zamka centralnego. Zaczęła ciągnąć za klamkę. Jednak nie przyniosło to oczekiwanych efektów i tylko utwierdzało ją w przekonaniu, że jest w czarnej dupie.
        Kiedy w końcu dotarli na miejsce, dziewczyna postanowiła w ogóle nie ułatwiać im zadania wprowadzenia jej do domu. Założyła ręce na wysokości klatki piersiowej i zaczęła rzucać w nich spojeniem pod tytułem "spierdalaj". Wymorzyła tym tylko ich rozbawienie do granic możliwości. Lou, po tym, jak Zayn odblokował drzwi, otworzył je i wziął szatynkę na ręce. Nie protestowała, postanawiając obrazić się na cały świat. Co oni sobie w ogóle myślą? Że są super fajni, bo z nich takie wielkie gwiazdy?! Ich niedoczekanie …
- Możesz mi powiedzieć, co ty kurwa robisz ze swoim życiem? – od progu przywitał ją przyrodni brat. Obrzuciła go tyko badawczym spojrzeniem. Wzruszyła ramionami i dalej pozostawała w „stanie ciszy i spokoju”.
- Ile wypiłaś? Zgrzewkę, dwie? – zaśmiał się Harry. Madeleine zupełnie nie zwracając na niego uwagi dalej udawała, że biała ściana w przedpokoju jest niezwykle interesująca. Poczuła szarpnięcie na przedramieniu, a chwilę później została w dość brutalny sposób postawiona na ziemi. Jęknęła, kiedy uścisk jeszcze bardziej się zacieśnił, a ona sama została poprowadzona do jej pokoju. Naill posadził, a raczej popchnął dziewczynę, w skutek czego opadła na łóżko. Rozejrzała się zdezorientowana.
- Czy jesteś z siebie zadowolona? – warknął prosto w jej twarz. Zamrugała kilkakrotnie, żeby odzyskać świadomość tego, co się dookoła niej dzieje. – Pytam, czy jesteś z siebie, kurwa, zadowolona?! – tym razem z gardła chłopaka wydostał się głośny krzyk. Usłyszeli, jak kilka par butów wbiega po schodach.
- Nie mam zupełnie pojęcia, o co ci chodzi. – mruknęła pod nosem i podniosła się z siedzenia, podchodząc do szafy. Zaczęła w niej grzebać. Musiała jak najszybciej położyć się spać, żeby nie palnąć jakiejś głupoty, której później może żałować. Po pijaku stawała się aż nazbyt wylewna.
- Już ty dobrze wiesz, o co mi chodzi. – syknął. Obróciła się w jego stronę ze znudzeniem wymalowanym na twarzy.
- Daj spokój. Przecież nic się nie stało. – powiedziała od niechcenia, zaciskając w dłoniach piżamę. – A tak poza tym, jeżeli bardzo cię interesuje moje życie, to ta impreza była jedną z najnudniejszych. – dodała i od razu wyszła z pokoju.
      Rano obudziło ją mocne pulsowanie z tyłu głowy. Susza, jaka panowała na jej języku i w gardle była wręcz irytująca. Jęknęła przeciągle, przewracając się na drugą stronę i nakrywając głowę poduszką. Usłyszała, jak ktoś wchodzi do jej pokoju. Usiłowała nie zwracać na tego osobnika uwagi, jeszcze mocniej naciągając miękki przedmiot po bokach. Poczuła uginanie się materaca obok niej, a później jakiś osobnik położył jej dłoń na ramieniu.
- Przyniosłem ci wodę i proszki przeciwbólowe. – usłyszała głos Naill ‘a. Westchnęła ciężko, jednak możliwość zaspokojenia pragnienia zwyciężyła i Madeleine podniosła się po woli do pozycji siedzącej. Wzięła od niego wszystko, a już po kilku sekundach przez jej przełyk przepływał przyjemny chłód.
- No dalej. Wiem, że masz ogromną ochotę pokrzyczeć sobie na mnie akurat w tym momencie. – mruknęła pod nosem widząc, jak chłopak błądzi wzrokiem po ścianach. Westchnęła zrezygnowana, kiedy się nie odezwał i z cichym jękiem powędrowała w kierunku szafy. Dziś pierwszy dzień nauki; nie mogła go sobie lepiej wyobrazić.
     Zatrzymała się w połowie drogi. Przecież wszystkie jej ubrania leżą na podłodze. Rozejrzała się dookoła i załamała ramiona. Ona do świąt nie doszuka się w tym wszystkim czegoś normalnego. Przetarła twarz dłońmi. Ból głowy w cale nie pomagał w wykonywaniu jakiejkolwiek czynności; tylko wszystko utrudniał. Z wielkimi trudnościami namierzyła spodnie, a zaraz obok nich czarną koszulkę, którą zdecydowanie musi założyć. Z bluzą nie było już tak łatwo. Westchnęła zrezygnowana. Nagle w oczy rzucił jej się niebieski materiał. Przeraczkowała do niego od razu. Może być. Z szuflady wyjęła czystą bieliznę i od razu poszła do łazienki.
      Cała poranna toaleta zajęła jej mniej więcej piętnaście minut. Nie malowała się i nie pindrzyć; po prostu umyła i ubrała. Wróciła na chwilę do pokoju, gdzie dalej siedziała Naill. Nic nie powiedziała. Podeszła do słuchawek, które przełożyła sobie przez szyję i wsadziła kolczyk w dolną wargę. Tak, teraz już jest dobrze. W dalszym ciągu ignorując przyrodniego brata udała się do kuchni. Tam wyjęła z lodówki sok pomarańczowy i zaczęła pić go duszkiem. Nic nie przejdzie jej teraz przez gardło. Usłyszała, jak ktoś schodzi po schodach.
- Zmieniłeś zdanie i chcesz jednak trochę mnie podręczyć? – sarknęła, kiedy blondyn wszedł już do kuchni. Westchnął ciężko i usiadł naprzeciwko niej.
- Czy my możemy chociaż raz normalnie porozmawiać? – zapytał, chowając twarz w dłoniach, opartych na blacie. Wzruszyła niedbale ramionami, obrzucając go badawczym spojrzeniem. Nic nie mówiąc podniosła się i udała do swojego pokoju po książki. Bała się, czy to będą aby na pewno właściwe podręczniki, ponieważ kupowali je Loczek z Louisem, no ale musi im … uwierzyć, bo na zaufanie nie mają co liczyć.
      Założyła na siebie skórzaną kurtkę i buty, do jednej ręki chwyciła klucze od motoru, a drugiej plecak. Jeszcze tylko schowała telefon do kieszeni, po czym z powrotem znalazła się na parterze, by następnie wyjść na pole. Zarzuciła plecak na plecy, zapięła kask i odjechała. Całą drogę zastanawiała się nad pytaniem, jakie zadał jej przyrodni brat. „Czy nie moglibyśmy chociaż raz porozmawiać normalnie?” Niby jedno zdanie, a cały czas nie może o nim zapomnieć. Nie wiedziała; nie miała zielonego pojęcia. Chociaż, nie – nie są w stanie. Ona jeszcze nie da rady rozmawiać z nim normalnie, a szczególnie po tym, jak okazało się, że on wiedział, a ona nie.
     Zaparkowała pod szkołą, a dookoła niej od razu zebrał się nie mały tłumek. Wiedziała, że tak będzie – każdy chce z nią rozmawiać, zakumulować się, dlaczego? Bo potrafi jeździć na motorze i nie zachowuje się, jak każda pusta laka, a co za tym idzie – staje się popularna w miejscu, gdzie aktualnie się znajduje. Mało tego! Ostatnio nawrzeszczała na jedną z, jak mniema, bardziej znanych dziewczyn w szkole. Przepchnęła się przez tłum, ściągając kask i udała się w kierunku szkoły. Chciała jak najszybciej znaleźć swoją szafkę, a później usiąść gdzieś na parapecie i gromić wzrokiem wszystkich, którzy podejdą do niej bliżej, niż na metr.
        Nie musiała się obracać, żeby mieć pewność, że kilka osób za nią idzie. Miała ochotę odwrócić się i zawarczeć na nich wszystkich, ale ostatkiem sił zdołała powstrzymać swoje ciało od tego ruchu. Nie chce mieć kłopotów; przynajmniej nie zaraz w pierwszym dniu nauki. To za wcześnie, nawet jak na Madeleine. Stanęła w miejscu, kiedy zauważyła na szafce przyklejoną kartkę z jej imieniem i nazwiskiem. Otworzyła ją za pomocom hasła, jakie wczoraj otrzymała i od razu wsadziła do środka kask. W plecaku zostawiła tylko książki, które potrzebne jej będą przez najbliższe trzy lekcje. Nie ma zamiaru tego wszystkiego ze sobą dźwigać. Popatrzyła na plan lekcji i udała się pod salę 205B, gdzie miała odbyć się matematyka. Westchnęła ciężko pod nosem. Jaki kretyn ustalał plan lekcji, że zaczynają właśnie od tej.
       Usiadła na ławce i zamknęła oczy, odchylając głowę do tyłu, po czym zaczęła rozmasowywać skronie. Wszystko dalej ją bolało, a oczy praktycznie same się zamykały. W pewnym momencie poczuła, jak ktoś siada obok niej. Nie poruszyła się nawet o milimetr. Miała ich wszystkich głęboko w poważaniu.
- Kac morderca? – usłyszała znajomy głos. Było słychać, że Nathan również nie jest w najlepszej formie po wczorajszej imprezie. W pewnym momencie naszło ją nagłe oświecenie.
- Pamiętasz cokolwiek, co zrobiłam, a teraz mogę tego żałować? – zapytała, bardzo ostrożnie przekręcając się w jego stronę. Zobaczyła, jak na jego twarzy maluje się niebezpiecznie szeroki uśmiech. Pokiwała przecząco głową, na co o przytaknął. Już chciał coś powiedzieć, ale przerwał mu dźwięk dzwonka.
      Wzruszył bezradnie ramionami, po czym udał się w kierunku sali matematycznej. Madeleine zrobiła to samo. Zajęła miejsce gdzieś na końcu klasy, obok dawnego przyjaciela i zaczęła obserwować wszystkich, którzy wchodzą do środka. Jęknęła żałośnie, kiedy w jednej z pierwszych ławek usiadła blondyna, z którą miała przyjemność wczoraj rozmawiać. Zna ją niecały dzień, a już wie, że same z nią będą kłopoty.
      Madeleine nienawidzi szczególnie takich ludzi, jak ona. Myślą, że są najlepsi, bo mają pieniądze. Skąd wie, że ta dziewczyna do takich należy? Uwierzcie, to widać na pierwszy rzut oka. Markowe ubrania, wysokie szpilki i cholernie drogie zabawki. Telefon, w który aktualnie uderzały tipsy blondyny na pewno nie zaliczał się do tanich. Jeżeli ma spędzić z nią najbliższych kilka lat, to życie jest cholernie niefajne. 
Panie Boże zabierz wszystkich denerwujących mnie ludzi, bo w końcu nie wytrzymam i rozerwę ich na strzępy, a na samym końcu zatańczę na grobach tych frajerów.

8 komentarzy:

  1. Boskie jak zawsze *o*

    Czekam na next ^^

    OdpowiedzUsuń
  2. Błagam Cię ten blog jest beznadziejny? chyba śnisz kochana to jest jeden z lepszych blogów jaki czytałam co ja gadam najlepszych a uwierz było ich sporo le ja jestem wybredna hhaah co do akcji impra na maska dzieje się dzieje nie mogę doczekać co będzie dalej więc czekam z niecierpliwością na next i dużo mega dużo weny życzę która pozwala pisać Ci takie wspaniałe opowiadania :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ps tez jestem wielką fanką motorów i motocykli :-)

      Usuń
  3. Zajebisteee. ;)
    aghhhhhh. Kocham motory jak nasza bohaterka :D
    Blog jest super. Kocham cie i zycze weny ciołku moj! <3
    @luvmyniallers

    OdpowiedzUsuń
  4. Blog jest fantastyczny.! dzisiaj przeczytałam wszystkie rozdziały.! czeekam na nastepny <3 zapraszam do mnie : http://not-everything-is-so-beautiful.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  5. Świetny ;)
    Myślę że powinna dać szansę Niallowi....
    Czekam na next!

    OdpowiedzUsuń
  6. Mega! Naprawdę piszesz niesamowicie. ;)
    Mam takie pytanie - to ty jesteś na swoim avatarze? ;3

    OdpowiedzUsuń