Rozdział Dwudziesty: “Kocham
cię.”
~*~
- Gotowa? – zapytał Louis, przekładając sobie
przez ramię pasek od sportowej torby, w której znajdowały się wszystkie rzeczy
Madeleine, które miała ze sobą w szpitalu. Dziewczyna w odpowiedzi niepewnie
pokiwała głową, z grymasem na twarzy podnosząc się z łóżka i od razu opierając
na kulach.
Niepewnym,
ślamazarnym krokiem ruszyła ku wyjściu ze swojego pokoju. Chciała jak
najszybciej opuścić to chore miejsce, w której tak naprawdę nic jej nie było
wolno zrobić. Jeszcze nie do końca radziła sobie z chodzeniem o kulach, ale
coraz bardziej zaczynało to dziewczynie wychodzić. Oczywiście całe One
Direction zgodnie stwierdziło, że gips szatynki trzeba jakoś ozdobić i wyszło
na to, że ma teraz na nim pięć autografów. Na początku rzucała się, ale i tak
nie była w stanie nic zrobić. Poczekała chwilę na windę, a później weszła do
niej, skupiając się na tym, żeby nie upaść. Przejazd minął im bardzo szybko,
więc już po minucie wychodziła z powrotem na szpitalny korytarz. Jęknęła,
załamując ramiona, kiedy stanęła przed cholernie wysokimi schodami.
- Ten, kto wymyślił coś takiego w szpitalu
powinien zginąć. – mruknęła pod nosem, już próbując zejść z pierwszego.
Nie
dane jej jednak było nic więcej zrobić, ponieważ poczuła, jak zaczyna unosić
się nad ziemię. Zdziwiona podniosła głowę, obserwując rozbawioną twarz Louisa.
Chciała coś powiedzieć, jakoś go opieprzyć, ale nie miała pojęcia, jak.
Skończyło się na tym, że wydobyła z siebie jakieś ciche warknięcie, ku jeszcze
większemu rozbawieniu szatynka. Odstawił ją na ziemię dopiero wtedy, kiedy
dotarli do jego samochodu, a i wtedy nie do końca, ponieważ posadził ją na
fotelu pasażera. Kule natomiast wsadził na tylne siedzenia i w końcu sam zajął
miejsce kierowcy. Popatrzył w jej oczy z szerokim uśmiechem, by po chwili
ruszyć w kierunku domu Niall ‘a. Całą drogę pokonali w ciszy, w cale się do
siebie nie odzywając.
- Poradzę sobie. – powiedziała Madeleine, kiedy
zatrzymali się już na miejscu. W odpowiedzi usłyszała cichy śmiech towarzysza,
ale postanowiła zupełnie go zignorować.
Wyszła
na zewnątrz o własnych siłach, ponieważ o dziwo Louis jej posłuchał i dalej
siedział grzecznie za kierownicą. Jedynie denerwował ją fakt, że uważnie
przygląda się szatynce, jakby czekał, aż w końcu się przewróci i dzięki temu to
on będzie miał rację. Wskazała głowa na tylne siedzenie, sygnalizując mu tym
samym, żeby podał jej kule, które rzekomo mają ułatwić jej poruszanie się.
Podziękowała cicho, odbierając swoja tymczasowa własność i ruszyła w kierunku
wejścia. Usłyszała trzaśnięcie za sobą, więc domyśliła się, iż chłopak mimo
wszystko chce ją asekurować. W głębi ducha mu za to dziękowała. Westchnęła
ciężko, stając przy schodach, po czym odwróciła się do niego i zmierzyła
groźnym spojrzeniem. Tommo wzruszył bezradnie ramionami, udając się w kierunku
drzwi. Już miał wchodzić do środka, ale powstrzymał go w ostatnim momencie
cichy glos dziewczyny.
- No już miej tą satysfakcję. – mruknęła pod
nosem, odrzucając dwie metalowe rurki na bok i patrząc na niego wyczekująco.
Szatyn
wyszczerzył się szeroko, pchając drzwi, żeby wejście otworzyło się szeroko.
Podszedł do niej i bez najmniejszego problemu wziął na ręce. Madeleine dopiero
teraz, kiedy zobaczyła wnętrze domu, zauważyła że nie są u Niall ‘a, a Louisa.
Podniosła głowę do góry, krzyżując ręce pod piersiami i patrząc na niego
wyczekująco. Ten tylko uśmiechnął się pod nosem i pokiwał przecząco głową, tym
samym sygnalizując, że nic od niego nie wyciągnie. Warknęła coś niezrozumiałego
pod nosem, odwracając wzrok. Nie lubiła przyznawać komuś racji, a w tym
momencie było to niezbędne. Zdziwiła się, kiedy ominął drzwi do pokoju i
postawił ją dopiero w łazience.
- Zaraz przyniosę ci jakieś ubrania, a ty masz
dwie godziny, żeby się przygotować do czegoś specjalnego. – wymruczał jej do
ucha, obejmując ją od tyłu i składając delikatny pocałunek na karku szatynki.
Poczuła
przyjemny dreszcz, rozchodzący się po całych jej plecach. Odruchowo położyła
swoje dłonie na jego, zagryzając dolną wargę i poddając się jego pieszczotom.
Niestety, cała przyjemność minęła natychmiast, kiedy tylko chłopak zaczął się
od niej po woli odsuwać. Wiedziała, co to oznacza – chce opuścić łazienkę.
Najpierw jednak podszedł do wanny, odkręcając wodę i dolewając do niej płynu do
kąpieli, dzięki któremu będzie miała pianę. W tym czasie ona sama rozebrała się
do bielizny. Wiedziała, że kiedy skończył, zlustrował jej ciało uważnym
spojrzeniem. Dziewczynie to nie przeszkadzało. Przecież już spali ze sobą, więc
nie ma się o co martwić, bo widział ją nago.
- Skąd to masz? – zapytał, wskazując na bliznę,
na jej biodrze. Schyliła się, patrząc w miejsce, o którym mówi.
- Nie wszyscy są w stanie znieść porażkę z
dziewczyną. – zaśmiała się, przejeżdżając palcami po szramie. Nie lubiła jej,
ale nic nie mogła z nią zrobić.
- A tą na ramieniu? – podszedł do niej i położył
dłoń na wcześniej wspomnianej części ciała dziewczyny. Szatynka wzdrygnęła się
na samo wspomnienie.
- Uciekałam z chłopakami przed grupą
nieprzyjemnych kolesi i zahaczyłam o wystający z płotu drut. – wytłumaczyła,
podnosząc głowę i patrząc w jego oczy. Pokiwał głową, że rozumie i skierował
się do wyjścia. Madeleine w ostatnim momencie załapała go za rękę. Popatrzył na
nią zdziwiony.
- Wykąpiesz się ze mną? – zapytała niepewnie,
spuszczając głowę. Dopiero teraz dotarło do niej, że zachowała się jak napalona
na niego małolata. Gdyby nie fakt, że on dalej tutaj jest, to uderzyłaby się z
otwartej dłoni w czoło.
Nie
dane jej jednak było długo nad tym myśleć, ponieważ poczuła chłodne dłonie
chłopaka na swoich biodrach, które przyciągnęły ją do niego. Wstrzymała oddech,
kiedy zaczął całować delikatnie szyję dziewczyny. Madeleine odchyliła głowę na
lewo, kładąc swoje dłonie na jego i zamykając oczy. Chciała jak najbardziej
poddać się trwającej chwili. Wiedziała, że nie będzie żałować, więc nie ma nic
do stracenia. Odwróciła się do niego przodem, wkładając dłonie pod koszulkę
szatyna i ciągnąc nią do góry. Nie musiała długo czekać, ponieważ Louis
niemalże natychmiast pomógł dziewczynie, ściągając z siebie ciuch i odrzucając
go gdzieś na bok. Zagryzła dolną wargę, przyglądając się jego wyrzeźbionemu
ciału. Poczuła satysfakcję, że to właśnie ona teraz wędruje po nim bezkarnie opuszkami
palców, a nie jakaś inna, wyjątkowo piękna dziewczyna. Niepewnie chwyciła
palcami sprzączkę od paska i cały czas patrząc w niebieskie oczy Lou zaczęła ją
odpinać. Chłopak oparł swoje czoło o jej, pomagając w pozbyciu się swoich
spodni. Już po kilku sekundach oboje stali przed sobą w samej bieliźnie.
Tomlinson,
nie spuszczając głowy i cały czas patrząc Madeleine w oczy, zaczął wędrować
dłońmi po jej nagich plecach, aż w końcu dotarł do zapięcia od stanika, który
chwilę później wylądował obok jego spodni. Jęknęła cicho, kiedy Louis zaczął
całować jej odkryte piersi. Nie trwało to jednak długo, ponieważ już po chwili
zsunął z niej majtki i podniósł do góry bez najmniejszego problemu. Poczuła się
w jego ramionach jak lekkie, bezbronne piórko, z którym może zrobić, co tylko
mu się podoba. Jednak podobało jej się to uczucie. To tak, jakby mogła w końcu
przestać być tą twardą, bo ktoś inny chce wziąć na siebie część jej prywatnych
problemów, a szczególnie tych najcięższych, z którymi sobie nie radzi. Delikatnie
włożył ją do wody, nogę z gipsem zostawiając poza wanną. Chwilę później on
również wszedł do środka, siadając za dziewczyną.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo powstrzymują się
teraz, żeby nie rzucić się na ciebie. – wymruczał jej do ucha po kilku minutach
i przejechał nosem przez całą szyję szatynki.
- To przestań. – zaśmiała się, zamykając oczy.
Odchyliła głowę do tyłu, uśmiechając się delikatnie i dotykając jego dłoni,
które położył na jej brzuchu, obejmując ją ramionami.
- Musisz poczekać do wieczora. – mruknął,
zaczynając składać drobne pocałunki na ramionach szatynki.
Godzinę
później Louis wyszedł z wanny tłumacząc się tym, że musi coś jeszcze załatwić.
Nie protestowała. Nie miała jednak zamiaru dalej siedzieć w wannie, ponieważ
woda zrobiła się całkowicie zimna. Nie zważając na rozkaz Lou, w którym kazał
zawołać go, jeśli będzie chciała wyjść, o własnych siłach opuściła wannę.
Wytarła się, a później owinęła ręcznikiem i mocno kuśtykając dotarła do
pierwszego lepszego pokoju, którym okazał się pokój szatyna. Nie zważając na
to, że powinna wcześniej zapytać, wyjęła z szafy pierwszą lepszą koszulkę, po
czym naciągnęła ją na siebie, mokry ręcznik odrzucając gdzieś na bok. Na jej
szczęście T – shirt sięgał dziewczynie niewiele ponad kolana. Już miała opuszczać
pomieszczenie i spróbować zejść ze schodów na dół, gdzie najprawdopodobniej
teraz przebywa dwudziestotrzylatek, ale wyręczył ją, stając w drzwiach.
Zmierzył zdziwionym spojrzeniem, uśmiechającą się niewinnie brązowowłosą.
- Czego w słowach „zawołaj mnie, jak skończysz”
nie zrozumiałaś? – westchnął, załamując ramiona.
- Ależ wszystko zrozumiałam, po prostu nie
jestem aż taką kaleką, żeby sobie nie poradzić. – wywróciła oczami,
przyglądając mu się uważnie, kiedy zaczął się do niej zbliżać. Nie wiedziała,
co chce zrobić i nie podobała jej się ta niewiedza.
Tomlinson
jednym ruchem wziął ją na ręce. Pisnęła cicho, naciągając końce koszulki ja
najniżej, żeby nic nie odkryła. Chłopak z dziewczyną na Rękach wyszedł ze
swojego pokoju i udał się do jakiegoś innego, zupełnie jej nieznanego. Kiedy
był już w środku posadził ją na łóżku i podał papierową torebkę. Popatrzyła na
niego, odbierając przedmiot i podnosząc wysoko jedną brew. On w odpowiedzi
tylko machnął głową, żeby zobaczyła. Wsadziła, więc rękę do środka, uważnie
badając opuszkami palców delikatny materiał, który się tam znajdował. Po kilku
sekundach, kiedy ciekawość już całkowicie nad nią zawładnęła, wciągnęła, jak
się okazało, krótką, fioletową sukienkę bez ramiączek. Popatrzyła na niego
szeroko otwartymi oczami.
- Mam założyć sukienkę do gipsu i wyjść tak do
ludzi? Odpada. – powiedziała twardo, krzyżując ręce pod piersiami. Szatyn,
kręcąc głową z dezaprobatą, podszedł do niej i ciągnąc za ręce podniósł do
pozycji stojącej.
- W salonie jest już wszystko gotowe, za pół
godziny przyjdę po ciebie. Bieliznę znajdziesz w torbie. – pocałował ją krótko,
po czym od razu opuścił pomieszczenie, nie chcąc słuchać więcej narzekań z jej
strony.
Stała
chwilę w miejscu, ale w końcu postanowiła się przygotować. Nie chciała zakładać
na siebie sukienki, ale widziała, że Louisowi na tym zależy, więc ten raz
postanowiła się poświęcić. Kiedy już skończyła się przygotowywać stanęła przed
lustrem i przyjrzała sobie uważnie. Fioletowy materiał opinał jej szczupłą
sylwetkę, uwydatniając wszystkie krągłości. Włosy postanowiła zostawić
rozpuszczone. Z makijażu w ogóle zrezygnowała, nawet nie miała tutaj
jakichkolwiek kosmetyków. Usłyszała, jak drzwi się otwierają, więc odwróciła
się w tamtym kierunku. Lou stanął wbity w podłogę. Zaśmiała się cicho, starając
się podejść do niego, ale słabo jej to wyszło. Szatyn pokręcił głową, chcąc
przywołać się do porządku i po raz kolejny tego dnia wziął ją na ręce.
- Po to dostałam w szpitalu kule, żeby móc
chodzić samej. – mruknęła pod nosem, patrząc od dołu na jego twarz i wydymając
usta. – A poza tym w końcu dostaniesz przepukliny. – dodała, krzyżując ręce.
- Jesteś tak lekka, że nawet nie czuję, że cię
niosę. – zaśmiał się, sadzając ją na krześle przy stole.
Popatrzyła
na niego niepewnie. Niby nigdy nie jadła nic, co on ugotował, ale z
doświadczenia wiedziała, że chłopaki raczej nie są najlepszymi kucharzami.
Dalej nie rozumie, jak mężczyźni mogą zostawać szefami kuchni. Louis pokręcił
rozbawiony głową, siadając na swoim miejscu. Wskazał dłonią, żeby się
częstowała. Zagryzła dolną wargę, sięgając po widelec i nawijając na niego
spaghetti. Wsunęła je po woli do ust i otworzyła szeroko oczy.
- Dobre. – powiedziała, kiedy zdołała przełknąć
kęs. W odpowiedzi otrzymała jego szczery śmiech.
- Niall mi pomagał. – powiedział cały czas
rozbawiony. Madeleine jak na zawołanie chwyciła szklankę z wodą i zaczęła
przepijać wszystko, co przed sekundą zjadła. Odwróciła głowę w kierunku wejścia
do salonu, gdy usłyszała głośne odchrząknięcie.
- Nie dodałem niczego. – zaśmiał się blondyn,
patrząc prosto na swoją siostrę.
- Ja wiem, że się pogodziliśmy, ale wiesz jak
między nami było wcześniej. – wskazała palcem raz na siebie, a raz na niego.
- Dobra, zostawiam was. Tylko pamiętajcie, że
Madi jest jeszcze za młoda na matkę! – wybiegł szybko z domu.
- Debil! – krzyknęła za nim, odwracając się z
powrotem do rozbawionego Louisa.
- Jesteście słodcy jako niekłócące się
rodzeństwo. – powiedział poważnie, ale chwilę później wybuchł niepochamowanym
śmiechem. Szatynka fuknęła urażona pod nosem i skrzyżowała ręce. – No już nie
obrażaj się. – nachylił się nad stołem i pocałował ją w policzek.
- Ok. Tylko powiedz mi po co to wszystko. –
uśmiechnęła się szeroko, powracając do jedzenia. Lou pokręcił z niedowierzaniem
głową.
- Najpierw zjedzmy kolację. – poprosił.
Cały
wieczór minął im na śmianiu się i wygłupianiu. Zjedli razem kolację, a kiedy
tylko skończyli Louis, nie zważając na protesty dziewczyny, zaniósł ją do
salonu, gdzie włączyli telewizor i z butelką czerwonego wina rozmawiali na
wszystkie tematy. Dziewiętnastolatka próbowała mu wytłumaczyć, że nic jej się
nie stanie, jeśli on odwiezie ją do mieszkania i pozwoli normalnie chodzić do
szkoły. No może prawie normalnie, bo teraz już wszyscy mieliby ją za
kryminalistkę i nie podchodzili na bliżej niż kilka metrów. Oczywiście
Tomlinson stwierdził, że to jest wykluczone i nie będą dłużej na ten temat
rozmawiać, bo dalsze konwersacje są bezsensowne. Davies nie pozostało w udziale
nic innego, jak po prostu odpuścić.
Nagle
dziewczyna oparła się o jego klatkę piersiową i zaczęła bezsensu patrzeć w
telewizor. Louis objął ją ramieniem w pasie, odstawiając lampkę z resztką wina
na szklany stolik. Spuścił wzrok prosto na nią i obserwował, jak jeździ
delikatnie palcem po naczyniu, trzymanym w dłoniach. Odetchnął głęboko,
zamykając na chwilę oczy i licząc w myślach do dziesięciu, żeby chociaż trochę
się uspokoić.
- Madeleine. – powiedział cicho, czekając na
jakąkolwiek reakcję wcześniej wspomnianej przez siebie szatynki. Kiwnęła głową,
dając mu tym samym do zrozumienia, że słucha. – Madeleine, chciałbym cię
zapytać o coś bardzo ważnego. – dziewiętnastolatka, podniosła się do siadu i
popatrzyła na niego uważnie.
- Mam się bać? – zapytała niepewnie, spuszczając
wzrok i patrząc na przedmiot trzymany w dłoniach. Nie stawiała jednak żadnego
oporu, kiedy Louis wyjął z jej drobnych dłoni pustą lampkę i odstawił obok
swojej. Podniósł do góry głowę towarzyszki i sprawił, że popatrzyła mu w oczy.
- Madeleine. – zaczął ponownie. Szatynka złapała
jego dłonie i zacisnęła mocniej swoje palce na palcach szatyna. Uśmiechnął się
delikatnie. – Wiesz, albo może i nie, ale zależy mi na tobie. Jeszcze nigdy,
żadna dziewczyna nie działa na mnie tak bardzo, jak ty. Kiedy dowiedziałem się,
że wylądowałaś w szpitalu, to tak, jakby cały mój świat stanął w miejscu i
nigdy więcej miał się nie poruszyć. Wszystko, dosłownie wszystko przestało mieć
jakiekolwiek znaczenie. – odwrócił na chwilę wzrok, zaciskając wargi w mocną
kreskę. – Kocham cię, Leine. – znów spojrzał na nią.
Jednak
nie zobaczył tego, co chciał. Chociaż tak naprawdę sam nie wiedział, na co
liczył. Ale na pewno nie na szok, którym go obdarowała. Jej oczy szeroko się
otworzyły, a twarz pobladła, jakby się czegoś wystraszyła. Bała się jego
wyznania. Zabrał swoje dłonie, wplatając je na chwilę we włosy, ale szybko
podniósł się ze swojego miejsca. Chciał coś powiedzieć, ale tylko uchylił usta,
po czy natychmiast je zamknął i tak kilkakrotnie, aż w końcu zrezygnował.
- Zapomnij. – wyszeptał, wychodząc z salonu i
kierując się do drzwi.
Szatynka
siedziała przez chwilę w zupełnym szoku. Nie wiedziała, co się dzieje. Louis ją
kocha. Patrzyła na niego, czekając aż zacznie skakać po pokoju, śmiejąc się o
krzycząc „żartowałem”. Nic takiego jednak się nie stało. Usłyszała jedno słowo,
które zabrzmiało jak prośba i chwilę później Tommo opuszcza pomieszczenie.
Dopiero wtedy coś sobie uświadomiła. Ona go kocha. Nie jak przyjaciela, ale jak
dziewczyna chłopaka. Usłyszała głośne trzaśnięcie drzwi, przez co poderwała się
z siedzenie i nie zważając na gips oraz sukienkę zaczęła kuśtykać do holu.
- Louis! – krzyknęła zdesperowana, ale nie
dostała żadnej odpowiedzi.
Boże,
niech nie będzie za późno.